niedziela, 2 grudnia 2012

Dzisiaj felieton

Czy generalizacja, że świat schodzi na psy, skoro nie ma w Polsce Eurowizji jest przesadą? Ostatnio naszła mnie taka myśl, że schizofrenia programowa TVP jest tylko objawem poważniejszych chorób toczących wiele dziedzin życia społecznego w naszym kraju. Myśl ta stanowi odpowiedź na pytanie, które przebijało z poprzedniej notki na naszym blogu i brzmiało mniej więcej tak: "Dlaczego TVP odmawia udziału w Eurowizji, skoro niesie to ze sobą same profity?". Odpowiedź jest prostsza, niż przypuszczałem. Brzmi: "bo TVP zapomniała, po co istnieje".

Ale instytucja ta nie cierpi w samotności na tak zdiagnozowaną chorobę. Gdyby rozejrzeć się po otaczającej nas rzeczywistości, szybko się zorientujemy, że ta sama przypadłość dotknęła zarządzających szkolnictwem, nauką, polityką transportową czy refundacją leków. Chodzi mi o te sytuacje, w których podejmowane są absurdalne decyzje, które zawsze określane są mianem "koniecznych" a jednocześnie na pierwszy, drugi i nawet tysięczny rzut oka zdają się chybione. Oczywiście można postawić inną diagnozę, według której za durnymi decyzjami kryje się brak pieniędzy i w konsekwencji oszczędności. Ale taki sposób myślenia do niczego nie prowadzi - w wymienionych branżach zawsze i wszędzie było i będzie za mało pieniędzy (to znaczy: zawsze mogłoby być tych pieniędzy więcej). W tym przypadku chodzi raczej o brak pomysłu, co z tymi pieniędzmi, które są do dyspozycji, można zrobić. Brak pomysłu wynika zaś z zatracenia celu działania, z pogrążenia się w bezproduktywnych machinach biurokracji. W efekcie uniwersytety przyjmują wszystkich kandydatów bez względu na poziom ich przygotowania do studiów; uczniowie w szkołach nie zdobywają wiedzy, lecz uczą się rozwiązywać testy; nauczyciele spędzają prawie tyle samo czasu przy tablicy, co z nosem w papierkach, których nikt potem nie czyta; lekarze trzęsą portkami przed wypisywaniem recept, bo za 4 lata przyjdzie kontrola, by zlicytować im mieszkanie; urzędnicy boją się podejmowania decyzji; w ramach poprawy działania kolei ogranicza się ilość pociągów, a TVP zaprzestaje uczestnictwa w międzynarodowej imprezie o wielkiej oglądalności (przypomnę, że uważam to za niezgodne z fragmentam Ustawy o Radiofonii i Telewizji, o którym już pisaliśmy). Ech, do tego niestety informacja publiczna leży, więc kontrolowanie działania publicznych instytucji przez obywateli jest wręcz niemożliwe, choć powinno się bez utrudnień odbywać wszędzie tam, gdzie coś jest finansowane z naszych podatków.


W świetle powyższych rozmyślań mam apel do zarządu TVP. Panie i Panowie! Przyznajcie się, że nie pamiętacie, po co istniejecie, nie macie pomysłu na to, jak wyjść z dołka. Macie gdzieś poziom waszych programów - ważne, by przynosiły krótkofalowe zyski. Czy na tym to polega? Chyba jednak nie, skoro rezygnujecie z udziału w dochodowej imprezie. Wasze decyzje przypominają zachowanie upadającego, zdesperowanego dyktatora, który wydaje sprzeczne polecenia, wije się bezsilnie i nie pamięta, po co obejmował władzę, zależy mu już tylko na tym, by ją utrzymać. A przecież większość dyktatorów przejmowała stery państw w jasno określonym celu.

Frater Σ

czwartek, 22 listopada 2012

Długooczekiwany drugi strzał w stopę TVP

Werble...

"Po wnikliwej analizie wszystkich argumentów za i przeciw zarząd TVP podjął decyzję, że Telewizja Polska nie weźmie udziału w najbliższej edycji Eurowizji. Zawiadomiliśmy już o tym organizatorów konkursu."

Wiwaty!

W ten oto sposób 22. listopada 2012 roku TVP postanowiło strzelić sobie drugi raz z rzędu w stopę. Znowu nie będzie Polski na Eurowizji i pewnie Eurowizji w Polsce. W tym przypadku dwie pokancerowane stopy (jedna za rok 2012 i druga za 2013) są ewidentnym objawem problemów z głową. Trudno w inny sposób zinterpretować postępowanie firmy na granicy bankructwa, która ma monopol na może nietani, ale za to pożądany towar, a która decyduje się w ten towar nie inwestować, tylko przerzucić się na branżę tandety, szmaciarstwa i starzyzny. Z czego jeszcze ta starzyzna się broni...


Czy Eurowizja jest programem pożądanym? Hm, wystarczy prześledzić wpisy widzów na oficjalnym facebookowym profilu TVP, by stwierdzić, że nadanie emisji finału ESC się zwyczajnie opłaca. Zainteresowanie konkursem wydaje się być dość duże. Wśród wspomnianych wpisów przewija się, w ciągu minionego roku, kilka typów wątków, które można roboczo pogrupować tematycznie w następujący sposób:

- "Robicie gównianie seriale";
- "Mam dość kolejnych seriali o duchowieństwie";
- "Ściągnijcie z anteny Pospieszalskiego";
- "Jesteście propagandową tubą PO";
- "Skróćcie reklamy";
- "Oddajcie dobranockę";
- "Nie będę już płacił abonamentu, bo...";
- "Jaka jest decyzja w sprawie Eurowizji".

 Kolejność wprawdzie przypadkowa, należy jednak nadmienić, że wątek eurowizyjny pojawia się zdecydowanie najczęściej. I to mimo, że facebookowicze którzy piszą o Eurowizji, zwykli dostawać bana na wallu TVP. :] Ciekawi mnie, jakie argumenty "przeciw" zadecydowały o tym, by odrzucić definitywnie argumenty "za", którym generalnie poświęcony jest ten blog?

Rozważmy to z punktu widzenia TVP. Jakież mogło być, hipotetycznie, ich pokrętne rozumowanie...

Argumenty "ZA":

- forsa dla nas leży na ulicy - ludzie chcą oglądać ten program, mamy na to twarde dowody, możemy więc sobie wysoko wycenić czas reklamowy towarzyszący finałom konkursu;
- mamy fatalną reputację... może ją sobie poprawimy reagując na prośby fanów;
- i tak już płacimy za uczestnictwo w Europejskiej Unii Nadawców, więc zbyt wiele nie zaoszczędzimy, rezygnując z konkursu piosenki organizowanego przez tę Unię;
- bierzemy udział w innych konkursach spod logo Eurowizji (wnuczka pana Krzysia z bufetu na Woronicza lubi, jak te Cichopki tańczą, to mamy ich nie pokazać? no jakże tak...), może powinniśmy przynajmniej transmitować najważniejszy i najbardziej rozpoznawalny konkurs z tej "stajni", żeby pozostałe konkursy były na polskim gruncie warte kasy, jaką w nie ładujemy;
- podobno mamy jakąś misję, która nakazuje między innymi transmisję dużych wydarzeń kulturowych o charakterze międzynarodowym, hm, gdyby się nad tym zastanowić nakaz jest nawet silniejszy, gdy w wydarzeniu biorą udział przedstawiciele Polski... ale zaraz? przecież nie wyślemy nikogo... czyli ten argument się nie waliduje, uff. :P


 Argumenty "PRZECIW":

- bratanica naszego portiera z Woronicza nie lubi Eurowizji;
- nie mamy zbyt dużo kasy... niestety nie znamy również podstawowych zasad ekonomii, jesteśmy skazani na niepowodzenie, bo nie wiemy, że nawet mając długi, warto wziąć kredyt, by zrealizować przedsięwzięcie, które przyniesie łatwy do przewidzenia zysk;
- kto by chciał śmierdzące pieniądze z abonamentu od tych dziwnych ludzi, którzy chcą oglądać Eurowizję w TVP, już dawno przestaliśmy szanować ludzi, którzy cokolwiek chcą obejrzeć w telewizji, więc c'mon, kto by tam chciał mieć takich po swojej stronie;
- za kasę zaoszczędzoną na eliminacjach i transmisji konkursu ESC możemy zrobić jakiś fajny serialik o duchownych (w tym najnowszym w dialogach będzie taka inwersja składniowa stylizowana nieudolnie na styl biblijny, że ludzie pomylą ten serial ze "Star Trekiem"), albo jeszcze lepiej - kupimy jakiś durny format z zagranicznej telewizji, dzięki czemu nie będziemy się niczym odróżniać od konkurencji (dodatkowo syn pani Jadzi, woźnej na Woronicza tak bardzo lubi programy, w których piosenki jazzowe, metalowe i rockowe brzmią jak gospel - normalnie mu się wtedy tik uspokaja - niech ma chłopak frajdę!);
- od paru lat nie mamy pomysłu na skuteczne eliminacje, które wyłoniłyby sensownego przedstawiciela na Eurowizję - no i aj waj, kto się o tym dowie, jeśli nie wystartujemy.

Argumenty "PRZECIW" to niestety efekt fatalnego zarządzania firmą, kiepskiej polityki personalnej i beznadziejnej strategii wizerunkowej. Może faktycznie lepiej by było, gdyby TVP upadło? Może wtedy zaistniałaby konieczność stworzenia nowej instytucji, która zacznie realizować zadania, do których jest powołana. Bo wyraźnie ktoś w dzisiejszym zarządzie telewizji zapomniał, do czego ta instytucja została powołana... Dość często mamy też ostatnio wrażenie, iż pokutuje taki pogląd, że jak coś jest państwowe, to jest niczyje, więc można marnować tego podmiotu kasę w biały dzień.

Fraternia - zadumana nad roztaczającymi się w każdą stronę apokaliptycznymi wizjami - obiecuje, że w najbliższym czasie przyjrzy się sprawie bliżej. Jeżeli pojawią się nowe "powody" decyzji TVP, będziemy o nich informować.

Frater Σ

czwartek, 11 października 2012

I co z tą decyzją?

No, YYY? Co jest? Kiedy powiedzą, czy wracamy w tym roku do gry, czy pauzujemy na ławce... lewarów, sinych smutasów i innych ciemnogrodów, w których nie ma Eurowizji?

Swoją drogą zaobserwowaliśmy ciekawy trend, że polscy wykonawcy (zwykle ci mniejszego kalibru - może jakby jakiś "autorytet" wkroczył do gry akcja miałaby większy wykop...) sami zgłaszają swoje propozycje piosenek na przyszły konkurs. Chcą pokazać, co mogliby pokazać, gdyby TVP im pozwoliło. To bardzo miłe. Możecie być pewni, Drodzy Wykonawcy, że z czystego patriotyzmu eurowizyjnego obejrzeliśmy już wiele Waszych piosenek reklamowanych na youtubie jako propozycje na ESC. Może przy niektórych wyłączyliśmy dźwięk, ale macie od nas +1 do liczby wyświetleń. Kochani. :) Cóż, trzeba przyznać, że jest to też smutne, bo wyczuwa się w tym trendzie pewną dozę desperacji. Głupia, głupia telewizja. Przeciągają, odwlekają i pewnie jak w ubiegłym roku będą później mówili, że decyzja jest nieodwołalna, bo taka została podjęta, nie można jej zmienić, bo jest za późno i gazeta z programem telewizyjnym już się drukuje, bla bla bla...

Z innej beczki: dziś przyznano literacką Nagrodę Nobla. I na tę szaloną okazję, obrazkiem tematycznym ozdobimy niniejszą notkę.


Frater Ж

środa, 10 października 2012

Eurowizja z zaskoczenia: Bestia trzyma z nami

W sobotę weźmiemy udział w koncercie Theriona. To zespół metalowy, który zniknie na jakiś czas ze sceny, bo jego lider pisze metaloperę. Obecna trasa koncertowa ma pomóc w zbieraniu pieniędzy na to przedsięwzięcie. Zespół ma tak wielu fanów, że z pewnością w jedną noc zarobiłby dość pieniędzy, ogłaszając akcję fundraisingową na jakimś dedykowanym takim sprawom portalu, ale zamiast tego ich lider, Christofer Johnsson (ukochany Fratra Ж) napisał na swojej stronie, że podczas koncertów będą sprzedawane płyty Theriona z kilkoma coverowymi utworami. Jakież było - ponownie - nasze zdziwienie, gdy odkrylismy na płycie znajomy, przewspaniały eurowizyjny utwór. :) Na pewno zostanie zagrany podczas krakowskiego koncertu, na który jedziemy, bo jak dotąd był wykonywany na każdym koncercie tej trasy. Wcale nas to nie dziwi, gdyż mowa o tym utworze:


Eurowizja jest wszędzie. Eurowizja jest potrzebna.
A w przeszłości Therion coverował już też Abbę. :)

Frater Σ

sobota, 15 września 2012

Dziwne imprezy TVP - odsłona druga i nieostatnia

Pewnie wyjdziemy na zrzędy... No ale ONI się tak proszą. TVP znowu miało zajęty czas antenowy czymś, na widok czego przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Właściwie robimy tak choćby przy każdym odcinku "M jak miłość", ale to dziwo, które leciało wczoraj, odbywało się na scenie i była tam część śpiewana, więc wydało nam się jakieś takie... no, zgodne z tematyką tego bloga. Dlatego o tym napiszemy.

Było to - uwaga, uwaga - rozdanie sikawek Orlenu. Orlen zasponsorował nagrody niezwykłym i inspirującym osobom ("Polakom z werwą" - czy to przedsięwzięcie może być jeszcze choć trochę bardziej obciachowe? z taką nazwą?), a ich wręczenie było transmitowane, a jakże, w prime timie na całą Polskę. W skład nagród wchodziły (zapewne oprócz pieniędzy) żenujące statuetki w kształcie pistoletów ze stacji benzynowych. Wisienką na torcie był występ Lany del Rey, osoby znanej z tego, że umie śpiewać na youtubie, ale na żywo to już niebardzo.*


Nie mam osobiście nic przeciwko temu, żeby ktoś, kto ma pieniądze, fundował nagrody. Nie mam nic przeciwko zapraszaniu na galę wręczenia takich nagród kogokolwiek sobie chcą. Ale CZEMU to jest pokazywane w telewizji, która ot tak zaniechuje uczestnictwa w Eurowizji? W telewizji publicznej? Czy Orlen jest w jakiś sposób sponsorem TVP? Czy płacą TVP chociażby pieniądze rekompensujące abonament (zakładam, że nieopłacony) od tych telewidzów, którzy są fanami Eurowizji? Pragnę odpowiedzi na te pytania; może kiedy je poznam, będę mądrzejszy.

Frater Ж

* piszę, kim była Lana del Rey w 2012 roku, bo całkiem możliwe, że nie będziemy tego pamiętać już za miesiąc

sobota, 1 września 2012

Czy wiecie, że...

Czy wiecie, że, kiedy wpisuje się na youtubie "eurovision 2012", to pierwszym podpowiadanym wynikiem wyszukiwania jest "eurovision 2012 poland"? Chociaż Bolanda nie brała udziału w konkursie latoś? Psipadek?


A TUTAJ bardzo dobry tekst ze strony OGAE.

Frater Ж

niedziela, 5 sierpnia 2012

Dziwne imprezy TVP

Ulala... Nie ma w TVP Eurowizji, ale jest miejsce w programie i czas antenowy dla różnych, często przedziwnych, festiwalopodobnych produkcji własnych TVP. Nie jestem w te klocki ekspertem, ale wydaje mi się, że na zrealizowanie takich produkcji własnych potrzebne są też środki finansowe... O dziwo nie było ich na transmisję Eurowizji z Baku - telewizja tłumaczyła, że rzekomo Euro i Olimpiada (zaraz, zaraz... ta sama, która właśnie trwa) pochłaniają znakomitą część jej budżetu. Niestety, niestety... NIESTETY! Pieniądze te znalazły się, nie w porę, by zrealizować wczorajszy Fesiwal Piosenki Rosyjskiej.

Respektuję tradycję i (w zarysie) podoba mi się idea, by przywrócić do życia dawną zielonogórską imprezę. Trochę nie rozumiem dlaczego piosenki śpiewane po rosyjsku mają być jakoś uprzywilejowane i transmitowane w prime timie na ogólnopolskiej stacji telewizji publicznej... To bardzo piękny język, ale - spójrzmy prawdzie w oczy - więcej mamy na polskim gruncie zespołów romskich czy regionalnych kapel góralskich niż takich wokalistów, którzy mają w swoim repertuarze choć jedną piosenkę po rosyjsku. Więcej nas łączy obecnie pod tym względem z krajami anglojęzycznymi niż z naszym wschodnim ex-bratem. No właśnie, jakbyśmy przynajmniej wciąż byli związani z blokiem wschodnim, to by było pewne uzasadnienie, dlaczego mamy taki konkurs i nasi różnej maści celebryci robią publicznie to, co mogliśmy bez przyjemności ostatnio oglądać... Ale skoro nic podobnego nas już nie "mobilizuje", to trzeba przyznać, że dziwny wybraliśmy sposób wyrażenia tego, co Niemcy ze wschodu nazywają ostalgią.


Oto przez trzy godziny na Dwójce mogliśmy w sobotę oglądać popisy szeregu wykonawców, z których pewna część znała nawet rosyjski, mniejsza część nie żenowała swoją wymową w tym narzeczu, a nieliczni nawet umieli śpiewać. Dotyczy to głównie naszych rodzimych występujących, pośród których było wielu prawdziwych nie-muzyków. Ci artyści, którzy przyjechali z kilku krajów wschodniej Europy chyba rzeczywiście władali rosyjskim i możliwe, że byli piosenkarzami. Byliśmy jednak tak bardzo pod wrażeniem "naszych", że występy tych mniej wyróżniających się spedzaliśmy pastwiąc się werbalnie nad tym, co leciało przed chwilą. Niektóre występy skłaniały nas do udania się do najbliższego schronu w obawie przed wybuchem wojny z Rosją. Atmosfera tego festiwalu była tak przaśna, formuła tak przestarzała, a lekceważąca postawa ze strony niektórych niedo-wykonawców tak jawna, że sądziliśmy, iż konflikt polityczny był nieunikniony. Czytając komentarze rozczarowanych fanów na facebookowym wallu tego wydarzenia upewniamy się obecnie, że nie jesteśmy w tej opinii przesadnie złośliwi. :) Z dumą możemy powiedzieć, że trzeba było mieć olbrzymią siłę wewnętrzną, by podczas tego koncertu nie odejść na stałe od zmysłów.

I na takie coś jest miejsce, czas i kasa w polskiej telewizji publicznej. Wszelkie argumenty o tym, że Eurowizja jest kiczowata uciekają w kąt przy porównaniu tego konkursu do Festiwalu Piosenki Rosyjskiej. Wszystkie złe słowa o słabym poziomie piosenek i wykonawców - więzną w gardle, gdy człowiek przypomni sobie... nie, nie przypomnę sobie, mam syndrom wyparcia. Niektórzy też mówią, że Eurowizja straciła swoje znaczenie, że to nie jest wcale żaden liczący się festiwal, więc nie szkoda, że Polska się z niej wycofała. Oczywiście - ci ludzie zaklinają rzeczywistość. Ale spójrzmy na to: TVP emituje fatalny jakościowo koncert, który nawet na polskiej Wikipedii nie ma godnego hasła. Tego się po prostu nie da obronić! TVP, coś ty zrobiło?!

Jeszcze wrócę do tych pieniędzy, bo mi to nie daje spokoju. Obserwuję od dawna, że one z uporem maniaka znajdują się (skądś się biorą, no ja nie wiem skąd one się mogą brać w TVP, skoro nikt nie płaci abonamentu) zawsze, gdy ktoś chce transmitować 1584. Mazurską Noc Kabaretową. Może to są jakieś śmierdzące albo parzące pieniądze i ci ludzie z telewizji muszą je jak najszybciej wydać? A najłatwiej jest na tę przeklętą Noc Sucharów? A może występuje tutaj taki efekt, jak u głodującej osoby, która nagle ma możliwość się objeść za wszystkie czasy, tylko, że w skurczonym żołądku nie jest po chwili w stanie utrzymać na dłużej pożywienia? Podobnie w TVP, jak mają kawałek pieniądza, wydają z euforią i bez opamiętania, i na końcu otrzymują wymiot? Hmmm... Myślicie, że tak może być?

Frater Ж

piątek, 20 lipca 2012

Sezon na ogór

Nie mogę uwierzyć w to, co piszę. We Włoszech, niemiłosiernie, przez cały wyjazd zewsząd grało "Ciecierecie" - czyli wiekopomna piosenka, która jest kolejną inkarnacją "Numanumaje" A.D. 2012 i z pewnością zapewni nieśmiertelność i miejsce w hall of fame wykonującemu ją Gusttavo Limie. Artysta zresztą o to bardzo zebiega, nieustannie powtarzając podczas piosenki swoje imię i nazwisko. Na 1000 "Cieciereci" i "Call me Maybe" przypadało ok. (tak szacujemy) 0 Nin Zilli we włoskim radiu i muzycznych telewizjach. Dobrze, że chociaż nasza szeroko zakrojona akcja kupna płyty zakończyła się sukcesem. :) No cóż, sukcesem były też inne elementy podróży, ale to nie jest blog przyrodniczy, żebyśmy mieli się tym chwalić.

Starając sie więc w dalszym ciągu zachowywać pozory trzymania się tematu walki o Eurowizję w Polsce, napiszę o tym, co przyśniło się Fratrowi Σ. Otóż prawdopodobnie na skutek zaczadzenia "Cieciereciem", przyśniło mu się, że w naszym ulubionym konkursie zaczęła startować Japonia. Na jawie okazało się, że ktoś sfilmował występ Japończyków, który odbywał się w głowie nieświadomego Fratra Σ! Leciało to mniej więcej tak:


Niewątpliwie, gdyby dopuścić do konkursu Japonię, to ta by co roku wygrywała. :D Mamy jednak nadzieję, że od następnego roku Polska nie ustąpi miejsca w konkursie. Nikomu, nawet krajowi mangą i anime płynącemu.

Osobiście uważam, że konsekwencją takich snów, jakie ma Frater Σ, musi być moczenie nocne...

Frater Ж

niedziela, 1 lipca 2012

Jak to jest - przegrać?

Ech, taka refleksja wypływająca z sezonu ogórkowego... Czym dla nas jest przegrana w boju o transmisję Eurowizji. Jesteśmy strasznymi idealistami i na codzień wykonujemy wiele drobnych gestów, które w naszych oczach podkreślają, że walka trwa nadal. Obiektywnie rzecz biorąc TVP popełniło wielki błąd, dlatego chętnie informujemy o tym ludzi, wielu z nich nie lubi i nie ogląda Eurowizji (typowe), ale po chwili przejmują się naszą rozpaczliwą gadką i są już "zewangelizowani". A przyczynkiem do tyrady może być dla nas praktycznie każdy temat. Piszemy sobie dalej i robimy nowe obrazki do szuflady. ;P Może kiedyś je ktoś zobaczy. Wykonujemy, w sferze symbolicznej, naprawdę wiele takich manifestacji. Nie wiem, co jeszcze na spowstrzymuje od przyłączenia się do OGAE...

No i... ostatecznie... jedziemy w tym roku na wakacje do Włoch, a w wyborze kierunku przyświecała nam wprost idea kupna płyty Niny Zilli (oraz wskaźniki ekonomiczne, gdzie jest kryzys, ale o to mniejsza). Należy to odczytywać jako szczyt focha pod adresem TVP. Poszaleliśmy. ;)

Frater Σ

niedziela, 10 czerwca 2012

Eurowizja z zaskoczenia: wieprzmetalowy cover

Pewnego pięknego letniego wieczora (wczoraj) postanowiliśmy wybrać się na koncert kapeli kolegi. Chodzi tutaj o zespół black/death metalowy, który miał wystąpić w kultowym wrocławskim lokalu znanym z brudu, syfu i toksycznego piwa.* Muzyczny i estetyczny kontekst koncertu nie pozwalał nam antycypować, że i tego wieczora dopadnie nas eurowizyjny temat.


A jednak… po kapeli kolegi wystąpiła kapitalna formacja o wdzięcznej nazwie Porky Vagina. Reprezentuje ona nurt zwany porn grindcorem, członkowie zespołu twierdzą zaś wręcz, że grają tradycyjny wieprzmetal. Chodzi prawdopodobnie o to, że brutalnej do bólu muzyce towarzyszą wokale, z których połowa to kwiczenie i chrumkanie wzięte prosto z chlewu. Również warstwa tekstowa utworów nawiązuje do świńskich klimatów. Semantyczne combo proponowane przez zespół mogło kojarzyć się ze wszystkim tylko nie z grzeczną konwencją Eurowizji. Nic bardziej mylnego! Porky Vagina w ramach bisu zaprezentowała nam cover eurowizyjnego hitu - ukraińskiej piosenki, która zajęła 2. miejsce w finale ESC 2007. Chodzi tutaj o Verkę Serduchkę i jej "Lasha Tumbai".  W wersji prezentowanej przez Porky Vagina tytuł ten brzmi jednak nieco inaczej, mianowicie: "Ruchaj świnie i sraj". Trzeba przyznać, że nieznaczna zmiana tekstu zupełnie nie ujęła pierwowzorowi przebojowości. Poczuliśmy siłę Eurowizji, która odciska swe piętno nawet na scenie porn/grind metalowej! Niech więc TVP nie wciska nam tutaj kitu, że tego festiwalu nikt nie ogląda a jego ranga spada. To, co prezentuje sobą Eurowizja jest niezbędne do swobodnego poruszania się wśród współczesnych europejskich tekstów kultury!

Tutaj wzmiankowana piosenka do samodzielnego obczajenia: KLIK! Sława knur!

Frater Σ

* literalnie: z klejących stolików i z tego, że w kiblach, to jest w samych muszlach klozetowych, przy odpływie, są zainstalowane światełka, żeby typowym bywalcom tego miejsca łatwiej było (w czarnej godzinie) wcelować nie w podłogę

poniedziałek, 28 maja 2012

Moja racja jest mojsza niż twojsza

Jakoś zawsze (prawie zawsze...?), trzymając się wciąż tematu Eurowizji, udawało się nam uniknąć pisania o muzyce. Niby o gustach się nie dyskutuje, a ten blog miał być poświęcony sprawom, które mają jednoczyć a nie dzielić fanów ESC - czyli temu, że nasz kraj, Polska, nie startuje w konkursie, że telewizja schodzi na psy i że żadne wymówki nie są nas w stanie przekonać, jakoby Eurowizja była do dupy... itp.


No ale coś trzeba napisać na temat wyników tajnego głosowania na karteczkach typu post-it, które odbyło się podczas wielkiej imprezy (z telebimami i fajerwerkami) w skromnych progach naszej fraterni podczas finału umiłowanego konkursu. Tym bardziej, że kilku gości się o to upomina.* Otóż: demokracja zwyciężyła. Nie wygrała ta pani, która (rzekomo) wygrała oficjalnie. A nawet - należy powiedzieć z ręką na sercu - nie zdobyła ona u nas ani jednego punktu (nie jesteśmy mainstreamowi, oj nie). Pierwsze miejsce i po jednym punkcie od każdego z gości miała u nas Nina Zilli. Pozostawię to bez komentarza, bo jej piosenka broni się sama. Drugie miejsce wymusił na gościach podczas "niezawisłego głosowania" Frater Σ - jego faworytami byli reprezentanci Islandii. Faworytka Fratra Ж zaś, "Mandinga Zalilalilalej" uplasowała się na trzecim miejscu. Od razu widać, kto nie rządzi w domu na codzień, a jego głos jest łaskawie tolerowany dopiero od święta. ;P Po zapoznaniu niektórych "nowych w biznesie" gości z utworem Rambo Amadeusa to jednak on został okrzyknięty przez aklamację wielkim wygranym konkursu (i wielkim prorokiem współczesności... byliśmy bardzo pijani). Chociaż o mały włos, po przyznaniu punktów rekompensaty za niepełnosprawność, w naszych miłosiernych sercach wyprzedziłby go wprost masakryczny austriacki utwór "Woki mit deim Popo" ("duze płał"!). No, to by było, w telegraficznym skrócie, na tyle w kwestii prywaty. :D

Już więcej nigdy się nie ujawnimy z naszymi preferencjami muzycznymi. Aha, jeszcze dodam, że fajnie było mieć na imprezie tak liczną reprezentację medyków! Serwowali oni natychmiastową diagnozę tego, co działo się na eurowizyjnej scenie. Pięcioosobowe konsylium. Rak kolczystkomórkowy wymiatał. :) Do zobaczenia za rok!

Frater Ж

* chcieliby to mieć na piśmie, przypuszczalnie będą się pojedynkować, który wykonawca był lepszy, hłe hłe...

poniedziałek, 21 maja 2012

Strawa nie tylko duchowa

Dziś będzie kilka przemyśleń na temat eurowizyjnego jedzenia. No co? Finał trwa długo, więc można zgłodnieć. A jeżeli rozpętuje się w domu eurowizyjną imprezę (nieważne czy z okazji finału, czy półfinału), to też jakoś tak głupio trzymać gości o suchym pysku.

1. Podczas Eurowizji najlepiej jeść coś, na co nie trzeba patrzeć. W końcu wzrok człowieka, który jest nastawiony na odbiór konkursu, powinien być zwrócony nieprzerwanie na scenę Baku Crystal Hall i nie ma mowy o zerkaniu co chwilę w talerz.

2. Jeżeli ma się w domu na wspólnym oglądaniu więcej ludzi niż talerzyków, trzeba kombinować i przygotować takie jedzenie do oglądania, które w ogóle nie wymaga talerzyka. Salomon by tego lepiej nie wymyślił.

3. Ale z drugiej strony, jeżeli się jest gospodarzem imprezy, trzeba obstawać za jedzeniem, które się nie kruszy i którym drodzy goście za bardzo nie naśmiecą.

Tadaaam! Te trzy wskazówki są bardzo cenne i jednocześnie - zapewniamy, choć pewnie wydaje się być inaczej - nie ograniczają wyboru zagryzek do pizzy i rzeczy, które da się podać nadziane na patyczek. Wystarczy odrobina kreatywności. :) Nie chcemy narzucać czy nawet sugerować jakiegoś szczególnego przepisu na eurowizyjne danie, by kontynuować nasz dobry obyczaj zachowywania neutralności, który jak dotąd objawia się głównie w nieujawnianiu naszych faworytów wśród uczestników zbliżającego się konkursu. Czasem wydaje się nawet, że ten blog nie jest o konkursie piosenki...


Ale jednak WYPADAŁOBY podać w tym roku do Eurowizji orzechy, by uczcić w ten sposób brak komentarza niezastąpionego Artura Orzecha. No i nie należy zapominać, że z alkoholowych trunków akurat wódka Fryderyk Chopin nadaje się do popijania tego konkursu najmniej.

Frater Ж

sobota, 19 maja 2012

Nie ma próby bez buby

W Baku trwają próby półfinałów Eurowizji, u nas trwają przygotowania do walnego oglądania finału w Dzień Matki (lub jak kto woli: w urodziny wujka Jurka). Robimy to co roku. Spotykamy się ze znajomymi i mamy wtedy swoje święto. Wegług klasyfikacji Fratra の to będzie chyba "pełna imba". Przez lata wciągnęliśmy w ten proceder już sporo osób i wypracowaliśmy swoje tradycje a nawet, mam wrażenie, hermetyczne poczucie humoru. Wysłaliśmy już dzisiaj do znajomych zainteresowanych wspólnym oglądaniem obcesowe zaproszenia na finał ESC. Obcesowe, żeby nie wszyscy z nich skorzystali, gdyż może zabraknąć miejsca. Co roku w dzień finału odbywa się u nas nowe podejście do bicia rekordu pomieszczenia jak największej liczby osób przed telewizorem i w przyszłym tygodniu mimo wszystko nie będzie od tego odstępstwa.


W tym roku, jak już wszystkim wiadomo, ale nie zaszkodzi powtórzyć, zachodzi przy organizacji eurowizyjnego spędu trudność związana z brakiem transmisji w TVP. Już dawno powzięliśmy decyzję, że skoro telewizja nas tak potraktowała, to my właśnie złośliwie obejrzymy sobie konkurs na całego, jak jeszcze nigdy nie oglądaliśmy (a co?!). Wygląda na to, że skorzystamy z transmisji internetowej, chociaż posiadamy kablówkę i rosyjskie oraz włoskie kanały, na których konkurs ma być pokazywany. Skorzystamy z transmisji internetowej i... puścimy sobie ją przez zawczasu pożyczony od zaprzyjaźnionej podstawówki rzutnik. Jeszcze nie wiemy, gdzie rzucimy nasz przekaz. W grę wchodzi prześcieradło rozwieszone w jakimś godnym miejscu lub sufit (bo jesteśmy kreatywni). Przy pomocy specjalnie wyselekcjonowanego zestawu piosenek z ubiegłych lat zgromadzonego na jutiubie, którego użyjemy w czasie "bifora" przed właściwą transmisją, sprawdzamy też już, jak podłączyć dźwięk do głośników od wieży, żeby było zacnie. Trzeba to wszysko zgrać z tym, że musimy też usadowić (wśród kabli) gości. Nie da się ukryć: jest trudno. Ale się nie poddamy!

Frater Σ

środa, 16 maja 2012

Dlaczego nie?

Żeby fałszywy Umberto Eco nie poinformował na Twitterze i o naszej śmierci, postanowiliśmy napisać kolejną notkę. Nasi drodzy czytelnicy dopytują się o wyniki zapowiadanej akcji wysyłania prowokacyjnych mejli do polskich artystów. Prowokacyjnych, bo zawierających pytanie, dlaczego nie pojadą oni na Eurowizję.

Spieszymy donieść, że otrzymaliśmy jak dotąd jedynie dwie odpowiedzi (możemy chyba ujawnić, że odpisali nam Michał Jelonek i zespół Hunter, bo to ładnie o nich świadczy). Jako że pod względem kompozycyjnym najbardziej odpowiadają nam argumenty występujące trójkami lub czwórkami... czekamy na więcej materiału, by podzielić się odpowiedziami tuzów polskiej sceny z blogosferą. Zamierzamy też ponowić nagabywania w sprawie ich wypowiedzi na ten ważki temat. Bo może zwyczajnie byliśmy za mało upierdliwi? To, że ESC 2012 minie, nie spowoduje chyba zdezaktualizowania się tego tematu?


Możemy naturalnie snuć hipotezy, dlaczego nasi dobrzy muzycy nie jeżdżą na nasz ukochany konkurs... Mogą nie chcieć, bo konkurs nie ma dobrej prasy w Polsce i wzięcie w nim udziału mogłoby ośmieszyć zespół (patrz: stereotypy). Ale żeby tak żaden z nich nie miał do siebie dystansu i nie umiał się bawić? Mogą nie chcieć, bo - jeśli rzeczywiście są szanowanymi wykonawcami - mogą obawiać się, że na tym obciachowym konkursie poniosą porażkę. Ale tutaj trzeba zrobić bilans zysków i strat; czy bardziej żenujący jest występ w telewizji śniadaniowej w celu rozmawiania o pieluchach dla dzieci lub obszerny wywiad o życiowej tragedii w "Tinie", czy występ na Eurowizji, który przynajmniej jest merytoryczny, bo wiąże się z zawodem muzyka. Mogą wreszcie nie chcieć, bo - o czym się słyszy - warunki na jakich TVP proponuje zespołowi reprezentowanie kraju na festiwalu wołają o pomstę do nieba i mogą skusić doprawdy tylko amatorów...

To nasze domysły. Wciąż pragniemy poznać prawdę. TYMCZASEM... żartowaliśmy raz, że podczas Eurowizji, TVP - która twardo udaje, że taki konkurs się w tym roku nie odbywa - wyemituje pewnie jakiś bardzo zły film klasy B. I nie myliliśmy się.

Złośliwi mogą stwierdzić, że przyznając się do tego zupełnie tracimy wiarygodność, bo zainteresowanie zarówno Eurowizją, jak filmami klasy B (szczególnie tymi z nazwami dzikich zwierząt w tytule, a już zwłaszcza ze słówkiem "versus" lub "kontra") świadczy ujemnie o naszym dobrym guście. Ale w istocie, znamy się nieco na rzeczy. I odkryliśmy, że 26. maja na Jedynce poleci TO, a na Dwójce TO. Średnia ocen tych dwóch filmów na filmwebie to 3,7. Na 10! :) Czyżbyśmy nieświadomie zainspirowali ramówkę TVP?

Frater Ж

wtorek, 8 maja 2012

Gdzie i CZY oglądać

Po ostatnim wpisie blogowym wiele osób pyta nas, gdzie oglądać Eurowizję, skoro TVP nie zapewni nam transmisji (pomijam te osoby, które pytają, czy "Koko Euro spoko" reprezentuje Polskę na Eurowizji - a którym odpowiadamy siarczyście N I E). Znaleźliśmy wyśmienity wpis na ten temat na innym blogu. TUTAJ - zachęcamy do lektury.

W tej krótkiej notce chcielibyśmy jednak ponadto poruszyć temat, czy warto oglądać...
Czy warto?! Skoro MY już znamy zwycięzców:


Dobranoc!

Frater Ж

sobota, 5 maja 2012

O sposobach oglądania Eurowizji

To jest notka, która ma nam zapewnić klikalność na tydzień, więc nie ma żartów (zwłaszcza jeśli idzie o długość tekstu). Napisał ją zupełnie nowy i jeszcze nieznany naszym czytelnikom Frater の. Duże brawa. I... here we go. :)

Wielka Biba w Baku zbliża się do nas wielkimi krokami i choć wszystkim doskonale wiadomo, że TVP nie ma najmniejszego zamiaru zaoferowania nam transmisji z tego pod każdym względem wiekopomnego zdarzenia, nie zmienia to faktu, że wielu z nas – wiernych po grób fanów – i tak finały obejrzy.

Dlatego dzisiaj co nieco na temat samego oglądania. Jak to robić, z kim, jak przewidzieć budżet imprezy? Ostatnie profesjonalnie przeprowadzone wśród wielbicieli ESC badania wykazały, że istnieje kilka najczęstszych sposobów świętowania tego corocznego zdarzenia.

Urbi et orbi. Ktoś kasiasty stawia w centrum miasta wielgachny telebim, ludzie dookoła się gromadzą, oglądają, tańczą, śpiewają, smsują, komentują złe wyniki głosowania, rozchodzą się do domów. Prawdopodobnie jedzą watę cukrową albo popcorn kupiony w budkach, które wyrosły wokół niczym grzyby po deszczu. Niestety, z powodu wielkiej wypinki TVP realizacja tego sposobu jest dość trudna w naszym kraju.

Kameralna domówka. Możemy wybrać doborowe towarzystwo o podobnych (lub wręcz przeciwnych) gustach muzycznych i kulinarnych. Mile widziany alkohol (dyskretny, przykładowo wino lub browarek), przekąski, słodkości etc. Zabawa może być dość dobra, szkody niewielkie, zmywanie do przeżycia. Zaopatrzenie do zdobycia w najbliższej biedronce/lidlu, koszta stosunkowo niewielkie. Należy spodziewać się zróżnicowanych wypowiedzi na temat wyników głosowania, ale znowu bez przesady, w końcu chyba trochę swoich znajomych znamy. Zanim zaczniemy spraszać ludzi, warto się na poważnie zastanowić, ilu zdołamy wydajnie pomieścić przed ekranem tak, żeby sobie nie siedzieli na głowie.


Na pełnej imbie. Czyli robimy imprezową konkurencję gospodarzom ESC. W tym roku Baku stawia poprzeczkę niezwykle wysoko. Zapraszamy kogo się da, dysponujemy ogromną liczbą żarcia, wszelkimi możliwymi trunkami, substancjami psychoaktywnymi (gałka muszkatołowa) i doskonałym nagłośnieniem. Przygotowania należy rozpocząć na długo przed imprezą, wypada zakupić plastikowe sztućce i naczynka, fajerwerki, confetti, balony, kostiumy i wuwuzele. Impreza droga, wrażenia niezapomniane, szkody naprawiamy na raty – byle zdążyć do następnego roku, bo znajomi, wychodząc, juz wproszą się na kolejne finały. Samo ESC schodzi na dalszy plan, bo biba była ciekawsza.

Eskapistycznie. Dla tych, których znajomi nie są w stanie na poważnie podejść do majestatu konkursu Eurowizji. Zaopatrujemy się w to, co lubimy najbardziej (raz do roku można zaszaleć i się wykosztować), zamykamy w pokoju na cztery spusty, wyłączamy telefon, domofon, faks etc. W świętym spokoju kontemplujemy artyzm wykonawców i geniusz organizatorów. Głosujemy na kogo chcemy i nie mamy przed kim się wstydzić naszego wyboru. W zależności od prywatnych upodobań takie rozwiązanie wychodzi taniej lub drożej, ale wliczamy tylko siebie, więc nie jest tak źle. Niewielkie ryzyko strat i dość przewidywalne wrażenia z całego przedsięwzięcia. Pewna grupa socjologów postanowiła ten wariant nazwać też „kryzysowym”.

Na kacu. Jeśli nie byliśmy w stanie doczekać się finałów ESC i zaczęliśmy świętować za wcześnie. W zależności od stopnia zniecierpliwienia może nawet dojść do sytuacji, w której kontemplujemy jedynie wizję, bo fonia wydaje się jeszcze bardziej nie do zniesienia niż zwykle. Poważnym minusem jest biochemicznie uwarunkowana niemożność „wczucia się” w eurowizyjną atmosferę, więc prawdopodobnie trzeba będzie kolejnego dnia obejrzeć nagrania na youtube, żeby nie zbłaźnić się przed znajomymi, którzy odbierali sztukę w pełni swojej świadomości.

Snobistycznie. Czyli jeśli zgromadzimy grupkę maruderów, którzy co chwilę będą zachwycać się swoim gustem muzycznym i estetycznym, jednocześnie bezlitośnie krytykując niczemu niewinnych wykonawców. Bandzie gości serwujemy bezy z kawiorem, sami walimy wódę, bo po 15 minutach zaczynamy żałować, że zdecydowaliśmy się na tę opcję. Z racji głośnych komentarzy i tak nie wiemy, co ESC miało w tym roku do zaoferowania, więc raczej czeka nas youtube party następnego dnia. Oczywiście przeważnie masochiści decydują się na ten wariant świadomie, ale badania wykazały, że wcale taka sytuacja nie zdarza się rzadko. Po prostu jeśli nie znaliśmy swoich znajomych od pewnej strony, pod wpływem ESC są w stanie zaprezentować całkiem nowe oblicze.

W paszczy lwa. Czyli pier*** wszystko, pakujemy się do samolotu do Baku i doskonale się bawimy. Wychodzi drogo, ale jest spontan i szansa na fejsbuniową focię, która pobije rekordy popularności naszych poprzednich. Na miejscu ryzyko „bombowej” rozrywki, z której możemy cało nie wrócić, dlatego w tym roku to rozwiązanie ma również subtelną nutkę sportu ekstremalnego.

Na krzywy ryj. Czyli z jakiegoś powodu nie chcemy organizować imprezki, a nikt nas nie zaprosił do siebie lub całkiem zapomnieliśmy i obudziliśmy się z ręką w pełnym nocniku. Jak tylko słyszymy sąsiadów imprezujących za ścianą, sięgamy po głęboko ukrytą w szafce butelkę znienawidzonego trunku (bo przecież kto w domu trzyma dobry alkohol na czarną godzinę) i walimy drugą ręką w drzwi mieszkania obok. Oczywiście nie mają nic przeciwko. Jakość imprezy zależy od sąsiadów i ich ewentualnych gości – zatem pojawia się opcja poznania nowych ciekawych ludzi, których niezwłocznie dodajemy do znajomych na fb. Albo na zawsze wymazujemy ze świadomości fakt ich istnienia. Nazwa sposobu wynika z tego, ze jednak najczęściej w ostatniej chwili orientujemy się, że jednak ostatnia flaszka ostatnio służyła oblaniu narodzin kolejnego dziecka w najmniej odpowiednim momencie.


Kryptofanowsko. Czyli nasze otoczenie nie ma pojęcia, że kochamy ESC i z pewnością napiętnowałoby nas, gdyby się o tym dowiedziało. Jeśli niefortunnie znaleźliśmy się poza domem, szukamy najbliższej toalety i wyposażeni w słuchawki korzystamy ze streamingu na naszym wypasionym telefonie czy innym icudzie. Jak jesteśmy u siebie, to można skorzystać z tradycyjnego rozwiązania – oglądamy np. na laptopie pod kołdrą. Nowoczesny sprzęt daje po oczach na tyle mocno, że nie trzeba latarki.

Fetyszystycznie. Mamy swojego faworyta, sprawiamy sobie kopię kostiumu, uczymy się tekstu piosenki na pamięć, załatwiamy niezbędne przedmioty każdego kibica (baseball i pompony) i na całego dopingujemy przed ekranem, wyznając dozgonną miłość wielkiemu artyście (lub wielkim artystom). Podczas występów konkurencji mieszamy ich niemiłosiernie z błotem. Jeśli znamy innych takich zboczeńców, możemy zrobić taką imprezę w wersji masowej. Przepisy BHP zalecają, by wszyscy zgromadzeni uwielbiali tego samego wykonawcę (epidemiologicznie stwierdza się rzadsze występowanie powikłań po takiej zabawie, chociaż wiadomo, że startowanie dwóch panienek do jednego mundurowego też nie zawsze kończy się na kopniakach w kostkę).

Darcie końmi. Bo akurat złośliwie TVP lub inna stacja emituje śmierć jakiejś Hanki czy innego Ryśka i za cholerę nie możemy się zdecydować, co chcemy oglądać. Równoczesny odbiór dwóch przekazów może wywołać ciekawe wrażenia – np. bohaterów „Plebanii” zobaczymy na scenie śpiewających po islandzku. Jeśli nie jesteśmy sami, być może problem rozwiąże się na zasadach demokracji ateńskiej lub prawa dżungli (w zależności od jakości znajomych).

Na Kaczyńskiego. Może nawet i chcieliśmy oglądać, ale Wizja-Srizja, wolimy najnowszy dokument o Smoleńsku.

Na unijnych komisarzy. Czyli nie oglądamy, bo bojkotujemy z powodu losowo wybranego problemu współczesnego świata. Generalnie żałujemy swojej decyzji.

Co prawda dwa ostatnie rozwiązania w efekcie prowadzą do nieobejrzenia ESC, ale statystycznie są to najczęstsze powody, dla których ludzie nie przystępują do oglądania, dlatego warto było o nich wspomnieć. Pozdrawiamy serdecznie i życzymy udanego wyboru metody!

Frater の

czwartek, 3 maja 2012

Polskie Babuszki - Jarzębina

Wybraliśmy polski hymn reprezentacji na Euro 2012. Ten zaszczytny tytuł przypadł folkowej piosence ludowego zespołu Jarzębina. Gdy tylko się o tym dowiedziałem, pierwsza myśl, która zakołatała mi do głowy, brzmiała: "Ha ha! To przecież są polskie Babuszki". Niech mi ktoś powie, że Eurowizja nie ma wpływu na kształtowanie gustów muzycznych! Czyżbyśmy pozazdrościli Rosjanom uroczych emerytek? Kiedy okazało się, że Babuszki będą reprezentowały Rosję na Eurowizji, obudziła się w Polakach fala pozytywnych emocji dla pań z udmurckiego zespołu. Czyżby "Koko Euro spoko" miało zaspokoić naszą chęć posiadania własnych dziarskich śpiewających staruszek? No i chyba coś jest na rzeczy - mamy piosenkę o ciekawej, zmiennej linii melodycznej  z pogranicza muzyki folkowej i SKA; mimo tradycyjnego brzmienia piosenka jest nowocześnie wyprodukowana i ma duży potencjał na wakacyjny hit. Są to cechy wspólne z kompozycjami Buranowskich Babuszek. To są przy okazji dokładnie te cechy, których zabrakło kilku ostatnim polskim propozycjom eurowizyjnym... Niestety coraz częściej zauważamy, że zła robota wykonana przez TVP utrudni Polsce powrót do konkursu Eurowizji.


W każdym razie gratulujemy wyboru fajnej piosenki z jajem. Życzymy naszym piłkarzom, żeby grali z takim wykopem, jak panie z Jarzębiny śpiewają. Oprawę muzyczną mają na właściwym poziomie, stadiony też niczego sobie, więc nie mogą dać plamy.

A TVP tradycyjnie pokazujemy faka. Tym razem za to, że świadomie rezygnuje z kształtowania gustów muzycznych Polaków. I - jak zwykle - za to, że ma tak głęboko gdzieś Eurowizji oraz już dawno pogrzebała nasze nadzieje na transmisję konkursu. Najlepszym wyrazem mania gdzieś jest fakt, że każda z propozycji na tegoroczny hymn reprezentacji Polski była lepsza od ostatnich polskich kandydatów na ESC. Jak widać - wystarczy zapewnić zdrowy dopływ świeżej krwi i uczciwe zasady konkurencji, by wyłonić dobrą piosenkę. Szkoda jedynie, że ostatnie preselekcje eurowizyjne zostały potraktowane tak bardzo po macoszemu. Widać to szczególnie w zestawieniu z imponującymi działaniami promocyjnymi skupionymi wokół wyboru piosenki na Euro.


Życzę Jarzębinie (i sobie), by w lepszych czasach reprezentowały nas na Eurowizji! A co? Myślicie, że mogłyby stanąć w szranki z Babuszkami?

Frater Σ

czwartek, 26 kwietnia 2012

Stawiam na Eurowizję

Miesiąc do finału. Coraz więcej mówi się o faworytach bukmacherów lub o typowanych zwycięzcach nadchodzącego konkursu. Jako że mieszkamy nad agencją bukmacherską, postanowiliśmy się zainteresować rynkiem zakładów eurowizyjnych. Nawet w Polsce jest ich mnóstwo (nie przesadzę, jeśli oszacuję, że setki) i istnieje możliwość założenia się dosłownie o wszystko - o każdy parametr konkursu. Można typować, który kraj zwycięży, który wyjdzie z półfinału, który nie wyjdzie. Który będzie wyżej niż jakiś inny. Z którego półfinału będzie pochodził zwycięzca (a może zwycięży piosenka, która nie będzie pokazana w półfinale?). Brakuje tylko zakładu o to, czy i komu spadnie spódniczka, hi hi.

W tym roku nie za bardzo opłaca się stawiać na Szwecję, bo wygrana - jak na dziś - wynosi 1:2, góra 1:3 (czyli za każdą postawioną złotówkę, w razie wygranej Szwecji, możemy dostać góra 3 zł), faworytką jest też Włoszka, no i oczywiście wysoko plasują się Babuszki z Buranowa. Warto dla odmiany zaryzykować i postawić np. na czarnogórskie "Euro Neuro", bo zapowiadana wygrana, jeśli Rambo Amadeus zwycięży na Eurowizji, w niektórych firmach bukmacherskich sięga w tym przypadku nawet 1:200.


Wcale się nie znamy na zakładach, mimo sąsiedztwa. I pewnie w tym roku także nie odważymy się postawić na jakąś tam ulubioną piosenkę, ale temat nas zaciekawił... Okazuje się, że w zeszłym roku na początku maja bukmacherzy najliczniej obstawiali piosenkę z Francji! A - przypomnę - zajęła ona ostatecznie skromne 15. miejsce. Zaś zwycięska piosenka z Azerbejdżanu plasowała się w rankignach bukmacherów średnio w okolicach 6. miejsca. Jednym słowem - można było już na niej trochę zarobić. I tak było niemal co roku. Niemal co roku przewidywania biorących udział w zakładach mijały się z ostatecznym wynikiem konkursu. I niech mi ktoś jeszcze raz powie, że na Eurowizji wszystko jest z góry ukartowane i do przewidzenia, jeśli zna się mapę politycznych wpływów i międzynarodowych sympatii.

Frater Ж

niedziela, 22 kwietnia 2012

Ach, ten Azerbejdżan

Kolejne ważne informacje, które napływały do nas podczas minionego tygodnia, a które dotyczą Eurowizji i nie mogą być przemilczane przez tak opiniotwórcze medium jak nasz blog, to te o naruszaniu praw człowieka przez reżim w Azerbejdżanie, czyli w kraju-gospodarzu tegorocznego festiwalu. Według OGAE Amnesty International wzywa wręcz do bojkotu konkursu. Podobnie czynią dziennikarze z wielu krajów starej Europy, przywołując wspomnienia chwalebnego historycznego bojkotu Eurowizji przez Austrię na znak protestu przeciwko reżimowi Franco w Hiszpanii. Czytelnicy strony polskiego OGAE naturalnie ironizują, że szkoda, iż tak późno zwrócono uwagę na uciskanych Azerów i konflikt azersko-ormiański, bo gdyby Polska podała jako powód swojego odejścia od konkursu polityczne oburzenie, to nie byłoby obciachu, a nawet uchodzilibyśmy za bohaterów.


I tu pojawił się dla nas problem... Co robić, kiedy z jednej strony docierają do nas informacje o tym, że Azerbejdżan planuje zorganizować najdroższą Eurowizję w dziejach, gdy jednocześnie wiadomo, że jest to kraj społecznych nierówności i ucisku obywateli, a z drugiej strony nic nie jest w stanie sprawić, żebyśmy przestali być fanami konkursu? Co robić? Przecież nie będziemy promować tego planowanego bojkotu. Sami nie zrezygnujemy z oglądania. Z drugiej strony nie godzi się jasno nie potępić pogwałacania praw człowieka...

Dlatego postanowiliśmy rozpracować ten problem i w popularyzatorskim felietonie przybliżyć czytelnikom, o co chodzi w azerjbejdżańskim skandalu z Eurowizją w tle. W końcu gdyby nie kontrowersje związane z organizacją ESC, wielu ludzi nadal nie dosięgałaby refleksja, co też się tam dzieje nad tym Morzem Kaspijskim. Wypytaliśmy nawet o szczegóły znajomego Ormianina (i fana Eurowizji), żeby wszystko dobrze zrozumieć.

Od 1991 roku, kiedy to po rozpadzie ZSRR ustalono nowe granice kaukaskich niepodległych państw, między Armenią a Azerbejdżanem wciąż tli się cicha wojna o autonomiczny region - Górny (Górski) Karabach. Jest to obszar zamieszkany w 75% przez Ormian, przynależący jednak z powodów historycznych do państwa azerskiego. Po kilkuletniej wojnie w latach 90-tych Azerowie uznali autonomię konfliktogennego regionu, co satysfakcjonowało także stronę ormiańską. W praktyce Karabach jest dziś osobnym państewkiem rządzonym przez niezależną Radę (w większości ormiańską), można go uznać de facto za byt niepodległy, jednak żaden rząd (nawet ormiański) tego nie robi. Niestety, parę miesięcy temu na granicy ormiańsko-azerskiej znów zrobiło się gorąco. Doszło do kilku krótkich wymian ognia między wojskami obu państw, padły mocne słowa z ust prezydentów i nawet, o czym już pisaliśmy, Armenia demonstracyjnie wycofała się z udziału w Eurowizji w Baku. Zarząd armeńskiej telewizji uzasadnił swoją decyzję nie tylko konfliktem z sąsiednim krajem, ale dodatkowo nierespektowaniem przez Azerów podstawowych praw człowieka. Rzeczywiście, rząd azerski często określany jest mianem reżimu, Amnesty International prowadzi obserwację tego państwa i wielokroć wskazywało na różne przykłady nierespektowania praw człowieka - zwłaszcza wobec opozycjonistów (którzy często są Ormianami), a którzy bywają inwigilowani, więzieni, torturowani. Przykładem inwigilacji - często przytaczanym ostatnio przez rozmaite media - mogą być przesłuchania, którym poddano 43 obywateli Azerbejdżanu, którzy oddali swój głos podczas Eurowizji w 2009 roku na ormiańską (świetną) piosenkę "Jan Jan". To był przecież konkurs piosenki, a urządzając z tego powodu przesłuchania, azerskie władze jasno pokazały, że ktoś się tutaj nie umie bawić... 

Dziwne rzeczy dzieją się także ostatnio w Górnym Karabachu, podobno niektórych mieszkańców pochodzenia ormiańskiego przymusowo przesiedlono wgłąb Azerbejdżanu, by rozrzedzić społeczność Ormian i pozbyć się stamtąd co bardziej wywrotowego elementu, upatrując w tym sposobu rozwiązania nadgranicznego konfliktu. Nasz znajomy Ormianin podkreślał jednak, że w tym konflikcie nie jest tak, że Azerbejdżan jednoznacznie przyjął rolę agresora, a Armenii można wyłącznie współczuć. W międzynarodowych konfliktach nigdy tak nie jest. Przy tej okazji należy jeszcze wspomnieć, że niezbyt humanitarne wysiedlenia to w takich nie-do-końca-rebublikach chleb powszedni. Żeby było ślicznie podczas tegorocznej Eurowizji, zburzono w Baku spore osiedle, podobno mieszkające tam rodziny miały bardzo mało czasu na wyprowadzkę, no i nie zapewniono im żadnych lokali zastępczych. Siedząc w Polsce trudno jest zweryfikować, czy rzeczywiście opisywane w naszych mediach zdarzenia były aż tak dramatyczne, czy też może na fali nienawiści w stronę Azerów, media starają się wynajdować coraz to nowsze i bardziej szokujące sensacje. Może rozbiórki były planowe? Może Eurowizja była tylko pretekstem, by okiełznać architektoniczny chaos (lub zlikwidować slumsy), tak jak Euro jest dla Polski bodźcem do budowy dróg i wielu innych przemian w infrastrukturze?


Amnesty International założyło specjalny biuletyn o Azerbejdżanie w kontekście Eurowizji - i w tym biuletynie akurat nie ma nic o tych przymusowych wysiedleniach. Jego tytuł jest taki sam, jak tytuł zeszłorocznej zwycięskiej piosenki, czyli "Running Scared". Organizacja NIE namawia w nim do bojkotu konkursu w Baku. Nasze sumienia stały się dzięki temu nieco lżejsze. Amnesty promuje w tym biuletynie swoją akcję na rzecz wolności słowa w Azerbejdżanie, do której przyłączyli się znani z wcześniejszych Eurowizji muzycy. Mnóstwo, mnóstwo muzyków z Europy (w tym z Polski - Magdalena Tul) przyłączyło się do walki o wolność w Kraju Ognia. Ta solidarność artystów wobec problemu organizowania głośnej imprezy muzycznej w kraju z kłopotami ustrojowymi jest jak najbardziej na miejscu; wspieramy, podziwiamy, och, ach. Śpiewając będą walczyć m.in. o uwolnienie więźniów politycznych. Ale - powiedzmy sobie szczerze - nie oznacza to zachęcania do odwrócenia się od festiwalu.

Niestety, tradycją czy wręcz zasadą tego konkursu piosenki jest, że kraj którego piosenka zwycięży, staje się organizatorem następnej edycji ESC. Tak, to oznacza, że gdyby Białoruś wygrała, następny konkurs prawdopodobnie byłby w Mińsku - i... pewnie odbyłby się przy pustej widowni, bo jechać do reżimu Łukaszenki, to dopiero strach! No cóż, w tym roku zaszczyt organizowania Eurowizji przypadnie Azerbejdżanowi. Europa w kryzysie pewnie nawet się trochę z tego cieszy, bo przynajmniej pieniądze na Eurowizję (hojną ręką) wyda kraj, który te pieniądze ma... Pewnie, że towarzyszy temu wrażenie, że zabawę dla nas urządzi gospodarz, którego krajanie na co dzień są krzywdzeni, zagrożeni, nieszczęśliwi. Czy można jednak było zaradzić temu dzisiejszemu niesmakowi? Teoretycznie tak: można było odmówić (sic!) Azerbejdżanowi udziału w konkursie (sic!) piosenki (sic!) ze względu na nieustabilizowaną sytuację polityczną. No ale gdyby przykładać taką miarę przynależności do EBU, trzeba by było zerwać współpracę także z Białorusią, Rosją i Ukrainą, z niektórymi krajami bałkańskimi, Izraelem, z Włochami i Bułgarią, bo mają problem z mafią, ze wszystkimi państwami, które wspierają USA w misjach na Bliskim Wschodzie, a już zwłaszcza z Polską, bo wielu ludzi w naszym kraju jest przekonanych i chętnie o tym zaświadczy na arenie międzynarodowej, że nasz poprzedni prezydent wraz ze sporą częścią elit politycznych zginął w zamachu... Eurowizja to naprawdę nie jest narzędzie do dzielenia krajów na dobre, które mogą wystąpić w konkursie i złe, które w potępieniu powinny żałować, że nie mogą wystąpić. Eurowizja zawsze raczej łączyła, a nie dzieliła. Była też sceną pięknych i wzruszających manifestacji patriotycznych, gdy dany kraj znajdował się w politycznych opałach. Przypomnimy tylko jedną z nich:


Powierzanie organizacji imprez międzynarodowych państwom takim jak Azerbejdżan, ale też - z najnowszej historii - Chiny, RPA czy Rosja jest patową sytuacją, której żaden bojkot nie zaradzi. Mieliśmy już przecież Igrzyska Olimpijskie w Chinach, Mundial w RPA, Eurowizję w Rosji (w tym samym roku, w którym Rosja najechała Gruzję). Wszystko to często organizowane było przy pomocy siłą wprowadzanego porządku, uciskania obywateli, by bogatszy świat mógł się szampańsko bawić kosztem uboższych sąsiadów. Oczywiście przy każdej z tych okazji wiele było dyskusji, rozdzierania szat, pomysłów na bojkoty itp. Ale z perspektywy państw pierwszego świata najgorsze jest chyba to, że po umilknięciu stadionowych dopingów, opadnięciu eurowizyjnej kurtyny i zgaszeniu telewizorów tak łatwo zapominamy o przejściowych emocjach, jakich dostarczało nam roztrząsanie krzywd obywateli z dalekich niedemokratycznych krajów. Innymi słowy; co z tego, że przez tydzień nie będziemy oglądać transmisji z jakiegoś ważnego wydarzenia, a przy okazji nie kupimy np. chińskich produktów, skoro miesiąc później polecimy po iPada i Coca-Colę, które współfinansują chiński reżim. Poza tym nie ma chyba powodów, by karać samą instytucję, dajmy na to, konkursu Eurowizji, która z zasady jest ponadnarodowa i apolityczna. Lepiej wpłacić 10 euro na konto Amnesty i naprawdę postarać się chociaż na co dzień być świadomym obywatelem świata.

Fratrzy Ж i Σ

niedziela, 15 kwietnia 2012

Znowu źle o Eurowizji


Coś długo nie pisaliśmy. A zdarzyło się kilka rzeczy, o których warto wspomnieć. W minionych dniach Eurowizja znów była na ustach opinii publicznej, a to za sprawą Konkursu Eurowizji dla Młodych Muzyków. W zeszłą środę została wyłoniona reprezentantka Polski w tym konkursie, urocza flecistka Jagoda Krzemińska. Jednak żeby napisać o tym wydarzeniu (które emocjonowało mieszkańców wielu dumnych ze swoich młodych muzyków miast i miasteczek), media musiały uczynić pewne wprowadzenie, co to za konkurs. Bowiem wiedza tajemna o ofercie konkursów spod znaku towarowego Eurowizji jest Polakom wciąż obca.

Jak tłumaczono, czym jest konkurs dla młodych artystów? Otóż poprzez zaprzeczanie, jakoby był podobny do święta kiczu, którym jest według naszych niezwykle rzetelnych dziennikarzy główny Konkurs Piosenki Eurowizji. Naprawdę! Używano wszystkich negatywnych epitetów i odwoływano się do wszystkich negatywnych stereotypów, jakie omawialiśmy oraz pewnie do wielu, które by nam w życiu nie przyszły na myśl. I to z jakim często zapałem, nerwem, butą. Obserwowaliśmy to pełni pasji.

Należy jednak podkreślić chlubny fakt, że zainteresowanie Eurowizją dla Młodych Muzyków było duże. Młodzież startująca w eliminacjach, czyli w konkursie Młody Muzyk Roku, cieszyła się lokalnie zasłużoną sławą. Była nawet transmisja wydarzenia w TVP Kultura. Podkreślam ten fakt, bo TVP mogła równie dobrze nie pokazać konkursu, tak jak zamierza nie pokazać głównej Eurowizji.

Czy konkurs dla młodych muzyków jest rzeczywiście lepszy od zwykłej Eurowizji? Może się komuś wydawać, że tak, bo jest na nim prezentowana muzyka klasyczna, zdaniem wielu snobów to od razu budzi respekt, powagę i jest szalenie eleganckie. Ale pod względem zasad konkursu... to wciąż Eurowizja, a nie Konkurs Chopinowski. Oczywiście nie ma w tym nic złego, chodzi o dobrą zabawę. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: uczestnicy zagrają po jednym utworze (a to trochę za mało, żeby w wymierny sposób porównać talenty i technikę gry) i w dodatku pianiści będą konkurować z akordeonistami i flecistami (hmmm... brzmi nieprofesjonalnie).

Tak, to wciąż Eurowizja. :) Nic drażniącego przyjemnie snobizm. Ot, fajne europejskie szoł.

Frater Ж

sobota, 7 kwietnia 2012

Jaja

Jaja. To jest coś, co łączy obecne święta z Eurowizją i TVP. Jaja się maluje na Wielkanoc, jaja robią sobie czasem zespoły startujące na Eurowizji, bywa też, że to widzowie robią sobie jaja z pokazywanych podczas konkursu jak najbardziej poważnych występów. Wreszcie: w jajo właśnie robi nas TVP nie chcąc nam zapewnić transmisji z tegorocznego ESC w Baku i uzasadniając niemożliwość transmisji tym, że nie ma konkursu w ramówce i że decyzja jest ostateczna (sic!). Zupełnie nie mają jaj ci, co to wymyślili...

Przypomina nam to taki eksperyment, który wykonał jeden komunikolog. Eksperyment dotyczył kolejki do ksera. W pewnym biurze ustawiła się duża kolejka do wspólnej kopiarki, a nasz komunikolog pojawił się tam i zaczął przepychać w kolejce, tłumacząc ludziom, że powinni go przepuścić, bo "musi coś skserować". O dziwo znakomita większość ludzi nie wysłała go na drzewo i go przepuszczała, uznając, że to dobry powód. Chociaż sami przecież stali w kolejce do ksera z tej samej przyczyny. Czasami wystarczy podać jakikolwiek powód, żeby usprawiedliwić się przed ludźmi i ktoś w TVP o tym na pewno wie.


Żeby było weselej nie zainsynuuję nawet, jak prędko ramówka zostałaby zmieniona, gdyby zdarzyła się żałoba narodowa. :D Nie, żeby było śmieszniej, ja właśnie zaproponuję moją playlistę z jajowymi piosenkami z różnych minionych Eurowizji. Są wśród nich występy śmieszne w sposób zaplanowany i śmieszne mimowolnie. Zapraszam do oglądania TUTAJ. Niektóre z nich bardzo lubię, ale dziś i tak robi mi się przy nich smutno z uwagi na polski odwrót od konkursu. Mam ochotę, słuchając tych piosenek, w lany poniedziałek zalać się łzami zamiast polać ze śmiechu, bo czuję się olany. Co za czasy!

Frater Ж

czwartek, 5 kwietnia 2012

Dementi, pozdrowienia, plany na przyszłość

Pozdrawiamy licznie odwiedzających naszego bloga internautów z forów poświęconych Behemothowi, Nergalowi i muzyce metalowej. :) Widocznie bzdurne notki cieszą się jeszcze lepszym czytelnictwem niż te, w których wyśmiewamy głupie teksty innych autorów. Satysfakcjonuje nas również zainteresowanie zagranicznych gości czytających ostatnią notkę za pomocą google translatora. Podobnie jak pewnie Wy, chętnie obejrzelibyśmy występ Behemotha dzielnie wojującego na Finałach ESC w Baku, niestety wszystko, o czym było we wcześniejszym wpisie było kreacją naszych umysłów i nie ma pokrycia w faktach. Wielka szkoda (TUTAJ coś dla naprawdę rozczarowanych - powinniśmy to dodawać przy każdej notce). Może byśmy nie wygrali, ale byłoby głośno o naszych reprezentantach, ech.

Specjalne pozdrowienia kierujemy do osoby, która trafiła na naszego bloga poprzez desperackie wyszukanie w google: "Czy to prawda, że w tym roku nie będzie Eurowizji?". Tak, to nadal prawda. ;P Pozdrawiamy!


Zastanawiając się wcześniej nad tym, jak powinny wyglądać preselekcje do Eurowizji, dyskutowaliśmy w gronie bojowników także o tym, kogo my chętnie zobaczylibyśmy na scenie jako polskiego reprezentanta. Takie dyskusje odbywają się codziennie w wielu domach członków eurowizyjnego podziemia... Kogo wysłać, aby uniknąć siary? Nasze pomysły były mniej lub bardziej możliwe do zrealizowania, bo dotyczyły mniej lub bardziej osiąglnych gwiazd. Nie zdradzimy na razie, kogo uwzględniliśmy w naszych listach do św. Mikołaja (św. Zajączka), ponieważ natychmiast zniewolił nas doskonały pomysł napisania do tych zespołów i wykonawców, celem uzyskania odpowiedzi na przewrotne pytanie: "Dlaczego nie wystartujecie na Eurowizji?". Mamy nadzieję rozpocząć po Świętach cykl relacjonujący czy i jakie odpowiedzi otrzymamy i w ten sposób stopniowo ujawniać, kogo nagabywaliśmy. :D Lista muzyków, którzy dostaną od nas przedziwną w treści korespondencję nie jest jeszcze zamknięta. Zachęcamy do podrzucania nam nowych pomysłów. Kogo byście widzieli na Eurowizji, jeśli, powiedzmy, Polska wróci, hipotetycznie, do konkursu za, znając TVP, milion lat?

Frater Σ

niedziela, 1 kwietnia 2012

Jednak! Udało się! Nergal reprezentantem Polski na Eurowizji 2012

Chociaż wiele mainstreamowych, polskojęzycznych, prosalonowych mediów kreowało negatywny obraz Eurowizji, obywatele 1. kwietnia 2012 roku zjednoczyli siły i dosłownie obalili czwartą władzę. Polskiemu społeczeństwu udało się solidarnymi protestami we wszystkich miastach w kraju, paleniem opony przed siedzibą TVP oraz rozbiciem "brokatowego miasteczka" na Wiejskiej, wymóc zmianę decyzji w sprawie polskiego startu na tegorocznej Eurowizji. Do strajku przyłączyli się też celebryci.



Jednak! Udało się! Lepiej późno niż wcale. :) Wobec faktu, iż zgłosiliśmy się do konkursu w ostatniej chwili, postanowiono wybrać polskim reprezentantem pierwszy zespół, który wyrazi chęć wyjazdu do Baku. I tym sposobem los nareszcie uśmiechnął się do muzyków z grupy Behemoth, którzy przez wiele lat mogli tylko marzyć o zakwalifikowaniu się do polskich preselekcji. Chłopcy z Behemotha od dawna mieli chrapkę na udział w Eurowizji, jednak była narzeczona lidera zespołu skutecznie szkalowała występy grupy na przesłuchaniach w obawie, że po występie na eurowizyjnej scenie otrzymaliby z pewnością nagrodę Barbary Dex, a to mogłoby rzucić niekorzystne światło także na jej własne buty od Alexandra McQueena.

W wywiadzie udzielonym wrocławskiemu czasopismu "Trójkąter Zeitung" lider Behemotha, Nergal, opowiadał o tym, jak to się stało, że właśnie oni zgłosili się pierwsi. Wcześniejszej nocy miał sen, w którym Violetta Villas mówiła do niego: "Darrriuszu" i: "hator, hator, hator". Podobno uczucie dyskomfortu wywołane tym, że wielbicielka psów wypowiadała kwestie kota Rademenesa, spotęgowane porannym telefonem od posła Macierewicza, który chciał pomówić o dziwnej zbieżności daty śmierci artystki z datą wycofania się Polski z Eurowizji, sprawiły, że Adam Darski zebrał kolegów i popędził do gmachu TVP - gdzie w tej samej minucie podjęto decyzję o konieczności znalezienia reprezentanta na konkurs.

To niesamowity zbieg okoliczności! Reżyser przebojowego "Kac Wawa" już zapowiedział chęć nakręcenia filmu o tym prawdziwym cudzie nad Wisłą. Z jaką kompozycją Behemoth wystartuje na Eurowizji? Podobno linię melodyczną i klaskaną, która będzie wzorowana na "Barce", skomponuje sam Piotr Rubik, a tekst napisze natchniony duchem Wisławy Szymborskiej młody poeta, Andrzej Gołota. To wiadomość z ostatniej chwili, z wypiekami na twarzach czekamy na efekty pracy eurowizyjnego dream teamu. W kuluarach Stadionu Narodowego mówi się nawet o możliwości odwołania tegorocznych Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, ponieważ teraz wysiłki całego kraju powinny być skupione na przygotowaniach do Eurowizji.

W związku z powyższym nasz blog nie ma dalszej racji bytu i zaraz go skasujemy!
Fratrzy

czwartek, 29 marca 2012

Jak powinny wyglądać satysfakcjonujące eliminacje do Eurowizji?

Do poruszenia tego tematu skłonił nas kolejny trudny do przełknięcia tekst, na jaki natknęliśmy się podczas researchu. Ponieważ zaobserwowaliśmy, że pokazywanie nagatywnych przykładów pisania o konkursie procentuje sporym zainteresowaniem ze strony czytelników, chcemy zaprezentować odnośny tekst: TUTAJ. Jest to wpis (sprzed dwóch tygodni) na blogu lidera zespołu Roan, który brał udział w polskich preselekcjach do Eurowizji. Z jakim skutkiem - a no z takim, że ostatecznie nie został u nas obśmiany w notce o historii polskich startów. :) Wokalista pisze bardzo emocjonalnie, tak jakby się miotał, buntował - ogólnie z powodu wszystkiego. Walczy z Babilonem? No właśnie nie wiadomo z czym. Trochę z TVP, chwaląc konkurs, trochę z konkursem, obwiniając jakieś niezbadane siły o nasze porażki. Ktoś mu w komentarzach zarzuca, że przegrał w preselekcjach i ten tekst jest emanacją jego zawodu. Bardzo nieprecyzyjnie pisze Zbigniew Man... ale jest przecież piosenkarzem, więc ma dobrze nie pisać, lecz śpiewać.

My się jednak dużo domyślać. :) Dla nas ten tekst był punktem wyjścia do rozważań nad formą preselekcji do Eurowizji. Wiadomo, że te polskie są jakieś dysfunkcyjne. Widać to najlepiej po jakości piosenek, jakie wysyłamy. Co więc można zmienić, żeby Eurowizja nie kojarzyła nam się z koniecznością przecierpienia trzech minut występu naszego reprezentanta? Jak wybierają piosenki w innych krajach (zwłaszcza w tych, które lepiej sobie radzą w konkursie)? Jakie są zady i walety różnych metod?

Reprezentanta i piosenkę można wybrać na nieskończoną ilość sposobów. "Sky is the limit", jednak już na wstępie warto zauważyć, że w mało którym kraju wykorzystuje się w tym celu rzut monetą lub sąd boży.


Jak to się robi w Irlandii? Tego byliśmy bardzo ciekawi, bowiem Irlandia to kraj, który wygrał Eurowizję najwięcej razy w historii. Obecnie za prezentowanie pretendentów do reprezentowania kraju w konkursie oraz za przeprowadzanie wyborów jest odpowiedzialna ekipa bardzo popularnego programu "The Late Late Show". W tym roku kandydatów w preselekcjach było pięciu. Głosowanie odbywa się u Irlandczyków w ten sposób, że połowę głosów mają telewidzowie (pewnie wysyłają SMSy), a połowę "regionalne jury". Wcześniej na Eurowizję jechali zwycięzcy śpiewaczego talent show "You're a Star", a jeszcze wcześniej - w czasach największych sukcesów Irlandii, kiedy to m.in. zwyciężyli trzy razy pod rząd! - organizowano tam specjalny festiwal "Eurosong" i podczas niego jury wybierało reprezentanta. Wcześniejszych czasów nie będziemy wspominać, bo metody wyboru piosenkarza sprzed 1980 mogą okazać się zbyt archaiczne. ;P W porównaniu z obecnymi polskimi preselekcjami zauważyliśmy takie różnice:
- artyści i piosenki proponowane na Eurowizję są lepiej znane widzom, bo więcej uwagi poświęca się zaznajomieniu widza ze startującymi w preselekcjach;
- kandydatów jest mniej niż bywa u nas;
- do "załatwienia" sprawy wyboru reprezentanta wykorzystuje się programy, które na antenie telewizji leciałyby tak czy siak, nam wydaje się to dość tanim wyjściem;
- wyobraźnię pobudza ponadto "regionalne jury" - może to jest coś fajnego?
- wykorzystanie do preselekcji talent szołu (co robiono w Irlandii w latach 2003-2005) również wydaje się być na czasie... Czemu u nas cała para kibiców "Idola", "Voice of Poland", "Fabryki gwiazd", "Bitwy na głosy" idzie w gwizdek? To czyste marnowanie energii.

A jak to robią Niemcy? Nasi zachodni sąsiedzi wydali nam się ciekawi, ponieważ odnieśli spektakularny sukces w 2010 roku i to po latach porażek. Przykro to pisać, ale te lata porażek właśnie są elementem, dzięki któremu możemy się z nimi utożsamiać. :) Rozpatrzmy więc następujące zagadnienie: co zmienili w metodzie wyboru reprezentanta na Eurowizję, że ten wybór stał się tak efektywny? Telewizja ARD wzięła się na sposób i wymyśliła w sezonie 2009/10 casting show zatutułowany "Unser Star für Oslo" (w zeszłym roku było to "Unser Star für Düsseldorf", a tegoroczna kontynuacja nosiła tytuł "Unser Star für Baku", bo ta forma wyłaniania reprezentatna, no cóż, się u Niemców przyjęła). Ten program był wynikiem współpracy ARD z prywatną telewizją Pro7, a twarzą przedsięwzięcia był jego producent Stefan Raab. Na czym polegała niezwykłość tych preselekcji? Otóż z ponad 4500 zgłoszeń wybrano dwadzieścioro piosenkarzy, którzy co tydzień przez dwa miesiące prezentowali się na scenie i zmagali jak w "Idolu" (a więc promowali się jak przystało na reality show, odbywali lekcje, próby itp., pokazywali covery znanych piosenek i odpadali lub przechodzili dalej, tak że z odcinka na odcinek uczestników było coraz mniej). Jednocześnie ze zgłoszeniami uczestników trwał nabór zgłoszeń kompozycji, piosenek, takich w formie "partytury i libretta", z których 5 wybrano do prezentacji w finale i które podczas trwania programu były przygotowywane, szlifowane, aranżowane, próbowane przez szczęśliwych finalistów. Te piosenki biły się o honor bycia tą jedną, która pojedzie reprezentować kraj na Eurowizji. Zmaganiom wykonawców i prezentacjom piosenek towarzyszył komentarz jurorów, ludzi ważnych dla niemieckiego show-bizu, w każdym odcinku innych. W ścisłym finale dwie wokalistki wystąpiły z trzema piosenkami, przy czym dwie piosenki (w diametralnie różnych interpretacjach) się na ich występach powtórzyły. Telewidzowie (do których należało 100% głosów) głosowali według tego konceptu tak na wykonawcę, jak i na daną piosenkę. Doskonałe sito eliminacji wyłoniło przebój, który musiał wygrać Eurowizję. Fenomenalne, przecież "po to wiążą słowo z dźwiękiem kompozytor i ten drugi"! Proponuję tym razem rozważyć, dlaczego to nie wypali w Polsce:
- taka forma wyborów reprezentanta jest dość kosztowna, nie jest to jeden koncert (zwykle w wykonaniu TVP odbębniony, nawet i w dzień powszedni, jeśli tak pechowo wypadną Walentynki), lecz cała seria, a to duża inwestycja, do tego angażująca profesjonalistów (koszta, koszta...);
- Niemcy zjednoczyli siły - telewizja publiczna w koprodukcji z prywatną?! W Polsce to na bank by nie przeszło! Dzięki tej współpracy powstał dobry, nowoczesny i emocjonujący casting, który cieszył się sporą oglądalnością, więc telewizje na pewno nie poniosły strat... Ale to nie byłby w żadnym wypadku argument dla TVP, żeby się zbratać z Polsatem lub TVNem, o nie;
- profesjonalny casting i to zarówno dla piosenkarzy, jak i dla muzyków, kompozytorów, tekściarzy? W Polsce po prostu - NIE DA SIĘ!
- tyle uwagi, czasu, organizacji poświęcić na wybór reprezentanta Eurowizji? To też coś niepolskiego, bo z drugiej strony AŻ tak nam nie zależy na dobrym starcie w tym konkursie...


Jak się to robi po włosku? Włochy uznaliśmy za interesującego uczestnika Eurowizji z tego powodu, że w ich powrocie do konkursu po ponad dziesięcioletniej przerwie, upatrujemy ostatecznego dowodu na to, że ranga ESC wzrosła, a jakość występów i prezentowanej tam muzyki jest jak najlepsza. Trudno mówić o tym, że Włosi po powrocie zawsze wybierają świetnego wykonawcę, za którego się nie wstydzą na Eurowizji, bo trudno nazwać drugi raz rutyną... Dotąd byli jednak (i są) bardzo okej, w swoich wejściach proponują muzykę niemodną (w pozytywnym sensie), specyficzną i bez wątpienia łatwą do zidentyfikowania jako włoska. Jakim kluczem kierują się przy wyborze reprezentanta? Ano, mają taki festiwal muzyczny w Sanremo i zwyczajnie wysyłają zwycięzcę tego festiwalu (ściślej: części dla debiutantów) lub (w tym roku) osobę wskazaną przez jury festiwalu, jako ta, której proponują wyjazd na Eurowizję. Skoro mają taki festiwal, jak Sanremo, byliby głupi, gdyby nie użyli go do wybrania wykonawcy na międzynarodowy konkurs. :) Czy to ma szansę powodzenia w Polsce? Otóż:
- mamy festiwal w Opolu i ten w Sopocie, więc czemu nie?
- ranga naszych festiwali może nie jest tak wybitna, ale z drugiej strony nikt nie będzie chyba bronił tych żałosnych preselekcji na klatce schodowej nowego budynku TVP (chociaż... może zwyczajnie nie wiemy o osobach emocjonalnie przywiązanych do tego konceptu?);
- to rozwiązanie jest tanie, otrzymujemy dwie pieczenie z jednego ognia;
- możliwe, że trzeba by trochę zmodyfikować formuły rodzimych festiwali, żeby przystawały do pełnienia funkcji preselekcji do Eurowizji (to wymaga pracy, a więc NIE DA SIĘ);
- niektórzy uznają zapewne za krok do tyłu pozbycie się audiotele na rzecz powrotu fachowego jury...

Zainteresowaliśmy się także sytuacją w Finlandii, Rosji, niektórych krajach bałkańskich oraz wyborami reprezentanta w Gruzji, która przez kilka lat swoich występów zawsze nas pozytywnie zaskakiwała. Notka wyszła już jednak strasznie długa, a ich metody nie były jakieś strasznie odkrywcze. Na życzenie możemy dodać drugą część naszych (jałowych - wobec polskiego wycofania się z konkursu) rozważań. Jak widać koncepcje krajowych preselekcji są bardzo różne w różnych krajach, ale można odnieść wrażenie, że wszędzie telewizje mają lepsze pomysły niż TVP. To niewesołe wnioski. Tym razem z niecierpliwością czekamy na komentarze zawierające oryginalne pomysły na wybranie (hipotetycznego) reprezentanta Polski na Eurowizję. :) Może jest jakiś kraj, który przeoczyliśmy, a w którym wyboru dokonuje się naprawdę awangardowo? A może ktoś ma jakiś błyskotliwy pomysł - z głowy, czyli z niczego?

Fratrzy Σ i Ж

sobota, 24 marca 2012

Żeby nie być gołosłownym...

Przygotowując dwie wcześniejsze notki, zrobiliśmy niejaki research aktualnych głosów na temat Eurowizji. I chociaż jestem za tym, aby polecać do poczytania tylko dobre teksty (w trosce o czystość dyskursu), chciałbym zaprezentować jeden strasznie zły artykuł, na który udało nam się trafić. Zawiera chyba wszystkie możliwe i wypunktowane przez nas błędy w rozumowaniu i ocenie Eurowizji oraz polskiego w nią wkładu. I błędy rzeczowe oraz sporo arogancji. Jakby tego było mało - są tam też rażące błędy językowe (rekcja!), a nawet ortograficzne, przez co autor zupełnie traci wiarygodność. Na szczęście to tylko jakiś tam wpis na jakimś tam blogu ze stajni Newsweeka i prawie na pewno jest mało uczęszczany... Niestety przedstawione tam opinie nie są odosobnione i powtórzyły się w wielu miejscach. Oto ten tekst: KLIK! Może warto pokazać taki "materiał źródłowy"? Na szczęście można go minusować bez logowania się.

Frater Ж

piątek, 23 marca 2012

Stereotyp nr 4: Polska nie ma szans wygrać Eurowizji

To, że nasz kraj nie ma szans wygrać Eurowizji (i że z tego powodu nie warto festiwalu oglądać, emitować, a nawet brać w nim udziału) to bardzo często powtarzany slogan. Myślę, że sto razy bardziej prawdziwe jest przekonanie o tym, że Polska nie ma szans wygrać Euro, ale z tego powodu nikt nie wątpi w sens samej sportowej imprezy, prawda?

Co takiego zmusza dumny polski naród do kwestionowania racji bytu konkursu piosenki z powodu naszych licznych porażek?

Czy jest to poczucie, że wystawiliśmy najlepszego możliwego kandydata i wiara w powodzenie jego kompozycji? Na pewno NIE! Gdybyśmy wierzyli, że nasi reprezentanci, wysyłani od dobrych dziesięciu lat na Eurowizję byli wspaniali, ale z powodu jakiegoś zapewne spisku nie zostali docenieni i dlatego zajmowali hurtowo ostatnie miejsca, to nasze podstawy do wiary, że w tym konkursie nie mamy szans byłyby przynajmniej merytoryczne. W takie bajki nie wierzę nawet ja, chociaż otwarcie przyznaję, że uwielbiam ten konkurs. Polacy lecą sobie w kulki i wysyłają złe piosenki - o czym była wcześniejsza notka.

Teraz przyjrzyjmy się prawdziwym powodom, które w głowach Polaków racjonalizują nasze niepowodzenia:

1. "Nikt w Europie nas nie lubi, więc nikt na nas nie głosuje, bo głosowanie jest polityczne". To jawna bzdura. Niby za co mają nas (jacyś oni) nie lubić? Co myśmy (im) takiego zrobili? Poprzednią Eurowizję wygrał Azerbejdżan - to jest "nielubiany" kraj. Nie "lubi" go chociażby Armenia, która wycofała się z tegorocznego konkursu w atmosferze skandalu politycznego. A kto w Europie "lubi" Niemców? Nie chce mi się nawet wymieniać tych różnych stereotypowych i krzywdzących powodów, dla których wiele narodów nie lubi naszych zachodnich sąsiadów... I oni jednak, kiedy wystawili dobrą piosenkę, dali radę wygrać Eurowizję. Może się powtórzę: gdyby to "lubienie" miało tak ogromny wpływ na wyniki konkursu, to co roku wygrywałaby Rosja, jako kraj o największej ilości "przyjaciół", a zapewniam, że tak nie jest. Eurowizję wygrywały już różne kraje, przegrywały różne kraje i mało który naród interpretuje powodzenie lub niepowodzenie przez pryzmat spisków, nieuzasadnionych sympatii, niezbadanych animozji. No, chyba, że jesteśmy tak nielubiani za gwałt na wszystkich dziewięciu muzach naraz, jakim bywają występy naszych demokratycznie wybranych reprezentantów.


2. "Nasze kompozycje nie trafiają w eurowizyjny, kiczowaty gust". Tak, tak - bo my Polacy, potomkowie Sarmatów mamy szalenie wysublimowane podniebienia muzyczne, no i jesteśmy hiper-awangardzistami; właśnie na przekór Europie i całemu światu produkujemy tylko wspaniałą muzykę, a nie jakąś popową sieczkę, która by się przyjęła na tym debilnym konkursie... Pozostawię to bez komentarza, żeby nie ironizować zanadto pod adresem narodowców i to takich, którym udało się uniknąć wysłuchania naszych eurowizyjnych propozycji z pięciu ostatnich lat, bo zgaduję, że chyba tylko oni mogą głosić podobne opinie.

3. "W Polsce nie ma dobrych piosenkarzy, nie ma kogo wysłać, dlatego się dobrze nie prezentujemy na Eurowizji". To wersja pogodzonych z losem, bez syndromu wyparcia artystycznego zakalca, który zdarza nam się wysłać na konkurs. Czy naprawdę w prawie czterdziestomilionowym narodzie nie znajdzie się zdolny piosenkarz, kompozytor i tekściarz? Czy naprawdę osoby, które głoszą taki pogląd są w stanie z ręką na sercu powiedzieć: "nie słucham i nie kupuję płyt polskich zespołów, bo są strasznie złe"? Czy naprawdę nie szkoda było TVP przez te lata wydawać pieniędzy na organizowanie preselekcji, przygotowań do występu oraz wyjazdu na konkurs naszego słabego reprezentanta, skoro można było niedużym wysiłkiem poszukać kogoś lepszego, kto grałby coś lepszego? Widocznie - szkoda było, ponieważ w tym roku TVP tych wszystkich niezrozumiałych zabiegów nie wykona.

4. "Konkurs nie cieszy się w Polsce popularnością, w Europie też nie, jest jakiś dziwny, marginalny i trudno powiedzieć o nim cokolwiek pewnego, dlatego trudno przewidzieć kto wygra, no i w ogóle - jest to wszystko bez sensu". Bełkotliwe wyjaśnienie tego całego bałaganu, pełne niedomówień i niezrozumienia zagadnienia. Eurowizja w dzień transmisji na żywo gromadzi przed telewizorami 20-25% widzów w Polsce. W Europie zaś mówi się o renesansie tego konkursu. Konkurs ma swoje zasady, prawa i tendencje, ale jest wciąż żywy i zaskakujący. Tę opinię współdzielą jedynie ci, którzy nie mieli cierpliwości, żeby choć raz w życiu obejrzeć cały eurowizyjny koncert.


Za polskie porażki w futbolu zwykliśmy - chyba słusznie - winić PZPN. Należy sobie uzmysłowić, że tę samą rolę na eurowizyjnej niwie odgrywa TVP. Może to telewizja robi coś nie tak? Może nie należy winić za niepowodzenia wszystkich wokoło, ale szukać problemu w sobie? Może należy coś zmienić w podejściu do konkursu, w sposobie wybierania polskiego reprezentanta? Może? Może w takim razie nie wszystko jeszcze stracone?

Frater Ж