niedziela, 22 kwietnia 2012

Ach, ten Azerbejdżan

Kolejne ważne informacje, które napływały do nas podczas minionego tygodnia, a które dotyczą Eurowizji i nie mogą być przemilczane przez tak opiniotwórcze medium jak nasz blog, to te o naruszaniu praw człowieka przez reżim w Azerbejdżanie, czyli w kraju-gospodarzu tegorocznego festiwalu. Według OGAE Amnesty International wzywa wręcz do bojkotu konkursu. Podobnie czynią dziennikarze z wielu krajów starej Europy, przywołując wspomnienia chwalebnego historycznego bojkotu Eurowizji przez Austrię na znak protestu przeciwko reżimowi Franco w Hiszpanii. Czytelnicy strony polskiego OGAE naturalnie ironizują, że szkoda, iż tak późno zwrócono uwagę na uciskanych Azerów i konflikt azersko-ormiański, bo gdyby Polska podała jako powód swojego odejścia od konkursu polityczne oburzenie, to nie byłoby obciachu, a nawet uchodzilibyśmy za bohaterów.


I tu pojawił się dla nas problem... Co robić, kiedy z jednej strony docierają do nas informacje o tym, że Azerbejdżan planuje zorganizować najdroższą Eurowizję w dziejach, gdy jednocześnie wiadomo, że jest to kraj społecznych nierówności i ucisku obywateli, a z drugiej strony nic nie jest w stanie sprawić, żebyśmy przestali być fanami konkursu? Co robić? Przecież nie będziemy promować tego planowanego bojkotu. Sami nie zrezygnujemy z oglądania. Z drugiej strony nie godzi się jasno nie potępić pogwałacania praw człowieka...

Dlatego postanowiliśmy rozpracować ten problem i w popularyzatorskim felietonie przybliżyć czytelnikom, o co chodzi w azerjbejdżańskim skandalu z Eurowizją w tle. W końcu gdyby nie kontrowersje związane z organizacją ESC, wielu ludzi nadal nie dosięgałaby refleksja, co też się tam dzieje nad tym Morzem Kaspijskim. Wypytaliśmy nawet o szczegóły znajomego Ormianina (i fana Eurowizji), żeby wszystko dobrze zrozumieć.

Od 1991 roku, kiedy to po rozpadzie ZSRR ustalono nowe granice kaukaskich niepodległych państw, między Armenią a Azerbejdżanem wciąż tli się cicha wojna o autonomiczny region - Górny (Górski) Karabach. Jest to obszar zamieszkany w 75% przez Ormian, przynależący jednak z powodów historycznych do państwa azerskiego. Po kilkuletniej wojnie w latach 90-tych Azerowie uznali autonomię konfliktogennego regionu, co satysfakcjonowało także stronę ormiańską. W praktyce Karabach jest dziś osobnym państewkiem rządzonym przez niezależną Radę (w większości ormiańską), można go uznać de facto za byt niepodległy, jednak żaden rząd (nawet ormiański) tego nie robi. Niestety, parę miesięcy temu na granicy ormiańsko-azerskiej znów zrobiło się gorąco. Doszło do kilku krótkich wymian ognia między wojskami obu państw, padły mocne słowa z ust prezydentów i nawet, o czym już pisaliśmy, Armenia demonstracyjnie wycofała się z udziału w Eurowizji w Baku. Zarząd armeńskiej telewizji uzasadnił swoją decyzję nie tylko konfliktem z sąsiednim krajem, ale dodatkowo nierespektowaniem przez Azerów podstawowych praw człowieka. Rzeczywiście, rząd azerski często określany jest mianem reżimu, Amnesty International prowadzi obserwację tego państwa i wielokroć wskazywało na różne przykłady nierespektowania praw człowieka - zwłaszcza wobec opozycjonistów (którzy często są Ormianami), a którzy bywają inwigilowani, więzieni, torturowani. Przykładem inwigilacji - często przytaczanym ostatnio przez rozmaite media - mogą być przesłuchania, którym poddano 43 obywateli Azerbejdżanu, którzy oddali swój głos podczas Eurowizji w 2009 roku na ormiańską (świetną) piosenkę "Jan Jan". To był przecież konkurs piosenki, a urządzając z tego powodu przesłuchania, azerskie władze jasno pokazały, że ktoś się tutaj nie umie bawić... 

Dziwne rzeczy dzieją się także ostatnio w Górnym Karabachu, podobno niektórych mieszkańców pochodzenia ormiańskiego przymusowo przesiedlono wgłąb Azerbejdżanu, by rozrzedzić społeczność Ormian i pozbyć się stamtąd co bardziej wywrotowego elementu, upatrując w tym sposobu rozwiązania nadgranicznego konfliktu. Nasz znajomy Ormianin podkreślał jednak, że w tym konflikcie nie jest tak, że Azerbejdżan jednoznacznie przyjął rolę agresora, a Armenii można wyłącznie współczuć. W międzynarodowych konfliktach nigdy tak nie jest. Przy tej okazji należy jeszcze wspomnieć, że niezbyt humanitarne wysiedlenia to w takich nie-do-końca-rebublikach chleb powszedni. Żeby było ślicznie podczas tegorocznej Eurowizji, zburzono w Baku spore osiedle, podobno mieszkające tam rodziny miały bardzo mało czasu na wyprowadzkę, no i nie zapewniono im żadnych lokali zastępczych. Siedząc w Polsce trudno jest zweryfikować, czy rzeczywiście opisywane w naszych mediach zdarzenia były aż tak dramatyczne, czy też może na fali nienawiści w stronę Azerów, media starają się wynajdować coraz to nowsze i bardziej szokujące sensacje. Może rozbiórki były planowe? Może Eurowizja była tylko pretekstem, by okiełznać architektoniczny chaos (lub zlikwidować slumsy), tak jak Euro jest dla Polski bodźcem do budowy dróg i wielu innych przemian w infrastrukturze?


Amnesty International założyło specjalny biuletyn o Azerbejdżanie w kontekście Eurowizji - i w tym biuletynie akurat nie ma nic o tych przymusowych wysiedleniach. Jego tytuł jest taki sam, jak tytuł zeszłorocznej zwycięskiej piosenki, czyli "Running Scared". Organizacja NIE namawia w nim do bojkotu konkursu w Baku. Nasze sumienia stały się dzięki temu nieco lżejsze. Amnesty promuje w tym biuletynie swoją akcję na rzecz wolności słowa w Azerbejdżanie, do której przyłączyli się znani z wcześniejszych Eurowizji muzycy. Mnóstwo, mnóstwo muzyków z Europy (w tym z Polski - Magdalena Tul) przyłączyło się do walki o wolność w Kraju Ognia. Ta solidarność artystów wobec problemu organizowania głośnej imprezy muzycznej w kraju z kłopotami ustrojowymi jest jak najbardziej na miejscu; wspieramy, podziwiamy, och, ach. Śpiewając będą walczyć m.in. o uwolnienie więźniów politycznych. Ale - powiedzmy sobie szczerze - nie oznacza to zachęcania do odwrócenia się od festiwalu.

Niestety, tradycją czy wręcz zasadą tego konkursu piosenki jest, że kraj którego piosenka zwycięży, staje się organizatorem następnej edycji ESC. Tak, to oznacza, że gdyby Białoruś wygrała, następny konkurs prawdopodobnie byłby w Mińsku - i... pewnie odbyłby się przy pustej widowni, bo jechać do reżimu Łukaszenki, to dopiero strach! No cóż, w tym roku zaszczyt organizowania Eurowizji przypadnie Azerbejdżanowi. Europa w kryzysie pewnie nawet się trochę z tego cieszy, bo przynajmniej pieniądze na Eurowizję (hojną ręką) wyda kraj, który te pieniądze ma... Pewnie, że towarzyszy temu wrażenie, że zabawę dla nas urządzi gospodarz, którego krajanie na co dzień są krzywdzeni, zagrożeni, nieszczęśliwi. Czy można jednak było zaradzić temu dzisiejszemu niesmakowi? Teoretycznie tak: można było odmówić (sic!) Azerbejdżanowi udziału w konkursie (sic!) piosenki (sic!) ze względu na nieustabilizowaną sytuację polityczną. No ale gdyby przykładać taką miarę przynależności do EBU, trzeba by było zerwać współpracę także z Białorusią, Rosją i Ukrainą, z niektórymi krajami bałkańskimi, Izraelem, z Włochami i Bułgarią, bo mają problem z mafią, ze wszystkimi państwami, które wspierają USA w misjach na Bliskim Wschodzie, a już zwłaszcza z Polską, bo wielu ludzi w naszym kraju jest przekonanych i chętnie o tym zaświadczy na arenie międzynarodowej, że nasz poprzedni prezydent wraz ze sporą częścią elit politycznych zginął w zamachu... Eurowizja to naprawdę nie jest narzędzie do dzielenia krajów na dobre, które mogą wystąpić w konkursie i złe, które w potępieniu powinny żałować, że nie mogą wystąpić. Eurowizja zawsze raczej łączyła, a nie dzieliła. Była też sceną pięknych i wzruszających manifestacji patriotycznych, gdy dany kraj znajdował się w politycznych opałach. Przypomnimy tylko jedną z nich:


Powierzanie organizacji imprez międzynarodowych państwom takim jak Azerbejdżan, ale też - z najnowszej historii - Chiny, RPA czy Rosja jest patową sytuacją, której żaden bojkot nie zaradzi. Mieliśmy już przecież Igrzyska Olimpijskie w Chinach, Mundial w RPA, Eurowizję w Rosji (w tym samym roku, w którym Rosja najechała Gruzję). Wszystko to często organizowane było przy pomocy siłą wprowadzanego porządku, uciskania obywateli, by bogatszy świat mógł się szampańsko bawić kosztem uboższych sąsiadów. Oczywiście przy każdej z tych okazji wiele było dyskusji, rozdzierania szat, pomysłów na bojkoty itp. Ale z perspektywy państw pierwszego świata najgorsze jest chyba to, że po umilknięciu stadionowych dopingów, opadnięciu eurowizyjnej kurtyny i zgaszeniu telewizorów tak łatwo zapominamy o przejściowych emocjach, jakich dostarczało nam roztrząsanie krzywd obywateli z dalekich niedemokratycznych krajów. Innymi słowy; co z tego, że przez tydzień nie będziemy oglądać transmisji z jakiegoś ważnego wydarzenia, a przy okazji nie kupimy np. chińskich produktów, skoro miesiąc później polecimy po iPada i Coca-Colę, które współfinansują chiński reżim. Poza tym nie ma chyba powodów, by karać samą instytucję, dajmy na to, konkursu Eurowizji, która z zasady jest ponadnarodowa i apolityczna. Lepiej wpłacić 10 euro na konto Amnesty i naprawdę postarać się chociaż na co dzień być świadomym obywatelem świata.

Fratrzy Ж i Σ

3 komentarze:

  1. Całkowicie się zgadzam. Bojkot Eurowizji (a zwłaszcza bojkot polegający na nie obejrzeniu konkursu) nie zmieniłby absolutnie nic w sytuacji Azerbejdżanu. A ja o problemach z demokracją tego kraju i wojnie z Armenią dowiedziałam się tak naprawdę dzięki Eurowizji - gdyby konkurs się tam nie odbywał, to myślę, że wielu obecnie oburzających się nie miałoby żadnej wiedzy na temat tych represji.

    O ESC w Azerbejdżanie było ostatnio głośno także z powodu doniesień o planowanym zamachu terrorystycznym: http://www.pch24.pl/islamisci-uderza-podczas-eurowizji--,1990,i.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, tak tak... były nawet jakieś plotki, że Jedwardy z Irlandii dostały pogróżki od Al-Kaidy. Ale chłopaki podobno się nie boją jechać na Kaukaz.

      Usuń
  2. Ej, niedługo po publikacji tej notki, wybuchł podobny problem dotyczący Euro na Ukrainie. I znowu to Niemcy głównie namawiają do bojkotu. Co z nimi jest?

    Fajna notka, podoba mi się, że jest tyle linków. Jak ktoś chce więcej info, to może sobie doczytać.
    Pozdrowienia. N.

    OdpowiedzUsuń