czwartek, 29 marca 2012

Jak powinny wyglądać satysfakcjonujące eliminacje do Eurowizji?

Do poruszenia tego tematu skłonił nas kolejny trudny do przełknięcia tekst, na jaki natknęliśmy się podczas researchu. Ponieważ zaobserwowaliśmy, że pokazywanie nagatywnych przykładów pisania o konkursie procentuje sporym zainteresowaniem ze strony czytelników, chcemy zaprezentować odnośny tekst: TUTAJ. Jest to wpis (sprzed dwóch tygodni) na blogu lidera zespołu Roan, który brał udział w polskich preselekcjach do Eurowizji. Z jakim skutkiem - a no z takim, że ostatecznie nie został u nas obśmiany w notce o historii polskich startów. :) Wokalista pisze bardzo emocjonalnie, tak jakby się miotał, buntował - ogólnie z powodu wszystkiego. Walczy z Babilonem? No właśnie nie wiadomo z czym. Trochę z TVP, chwaląc konkurs, trochę z konkursem, obwiniając jakieś niezbadane siły o nasze porażki. Ktoś mu w komentarzach zarzuca, że przegrał w preselekcjach i ten tekst jest emanacją jego zawodu. Bardzo nieprecyzyjnie pisze Zbigniew Man... ale jest przecież piosenkarzem, więc ma dobrze nie pisać, lecz śpiewać.

My się jednak dużo domyślać. :) Dla nas ten tekst był punktem wyjścia do rozważań nad formą preselekcji do Eurowizji. Wiadomo, że te polskie są jakieś dysfunkcyjne. Widać to najlepiej po jakości piosenek, jakie wysyłamy. Co więc można zmienić, żeby Eurowizja nie kojarzyła nam się z koniecznością przecierpienia trzech minut występu naszego reprezentanta? Jak wybierają piosenki w innych krajach (zwłaszcza w tych, które lepiej sobie radzą w konkursie)? Jakie są zady i walety różnych metod?

Reprezentanta i piosenkę można wybrać na nieskończoną ilość sposobów. "Sky is the limit", jednak już na wstępie warto zauważyć, że w mało którym kraju wykorzystuje się w tym celu rzut monetą lub sąd boży.


Jak to się robi w Irlandii? Tego byliśmy bardzo ciekawi, bowiem Irlandia to kraj, który wygrał Eurowizję najwięcej razy w historii. Obecnie za prezentowanie pretendentów do reprezentowania kraju w konkursie oraz za przeprowadzanie wyborów jest odpowiedzialna ekipa bardzo popularnego programu "The Late Late Show". W tym roku kandydatów w preselekcjach było pięciu. Głosowanie odbywa się u Irlandczyków w ten sposób, że połowę głosów mają telewidzowie (pewnie wysyłają SMSy), a połowę "regionalne jury". Wcześniej na Eurowizję jechali zwycięzcy śpiewaczego talent show "You're a Star", a jeszcze wcześniej - w czasach największych sukcesów Irlandii, kiedy to m.in. zwyciężyli trzy razy pod rząd! - organizowano tam specjalny festiwal "Eurosong" i podczas niego jury wybierało reprezentanta. Wcześniejszych czasów nie będziemy wspominać, bo metody wyboru piosenkarza sprzed 1980 mogą okazać się zbyt archaiczne. ;P W porównaniu z obecnymi polskimi preselekcjami zauważyliśmy takie różnice:
- artyści i piosenki proponowane na Eurowizję są lepiej znane widzom, bo więcej uwagi poświęca się zaznajomieniu widza ze startującymi w preselekcjach;
- kandydatów jest mniej niż bywa u nas;
- do "załatwienia" sprawy wyboru reprezentanta wykorzystuje się programy, które na antenie telewizji leciałyby tak czy siak, nam wydaje się to dość tanim wyjściem;
- wyobraźnię pobudza ponadto "regionalne jury" - może to jest coś fajnego?
- wykorzystanie do preselekcji talent szołu (co robiono w Irlandii w latach 2003-2005) również wydaje się być na czasie... Czemu u nas cała para kibiców "Idola", "Voice of Poland", "Fabryki gwiazd", "Bitwy na głosy" idzie w gwizdek? To czyste marnowanie energii.

A jak to robią Niemcy? Nasi zachodni sąsiedzi wydali nam się ciekawi, ponieważ odnieśli spektakularny sukces w 2010 roku i to po latach porażek. Przykro to pisać, ale te lata porażek właśnie są elementem, dzięki któremu możemy się z nimi utożsamiać. :) Rozpatrzmy więc następujące zagadnienie: co zmienili w metodzie wyboru reprezentanta na Eurowizję, że ten wybór stał się tak efektywny? Telewizja ARD wzięła się na sposób i wymyśliła w sezonie 2009/10 casting show zatutułowany "Unser Star für Oslo" (w zeszłym roku było to "Unser Star für Düsseldorf", a tegoroczna kontynuacja nosiła tytuł "Unser Star für Baku", bo ta forma wyłaniania reprezentatna, no cóż, się u Niemców przyjęła). Ten program był wynikiem współpracy ARD z prywatną telewizją Pro7, a twarzą przedsięwzięcia był jego producent Stefan Raab. Na czym polegała niezwykłość tych preselekcji? Otóż z ponad 4500 zgłoszeń wybrano dwadzieścioro piosenkarzy, którzy co tydzień przez dwa miesiące prezentowali się na scenie i zmagali jak w "Idolu" (a więc promowali się jak przystało na reality show, odbywali lekcje, próby itp., pokazywali covery znanych piosenek i odpadali lub przechodzili dalej, tak że z odcinka na odcinek uczestników było coraz mniej). Jednocześnie ze zgłoszeniami uczestników trwał nabór zgłoszeń kompozycji, piosenek, takich w formie "partytury i libretta", z których 5 wybrano do prezentacji w finale i które podczas trwania programu były przygotowywane, szlifowane, aranżowane, próbowane przez szczęśliwych finalistów. Te piosenki biły się o honor bycia tą jedną, która pojedzie reprezentować kraj na Eurowizji. Zmaganiom wykonawców i prezentacjom piosenek towarzyszył komentarz jurorów, ludzi ważnych dla niemieckiego show-bizu, w każdym odcinku innych. W ścisłym finale dwie wokalistki wystąpiły z trzema piosenkami, przy czym dwie piosenki (w diametralnie różnych interpretacjach) się na ich występach powtórzyły. Telewidzowie (do których należało 100% głosów) głosowali według tego konceptu tak na wykonawcę, jak i na daną piosenkę. Doskonałe sito eliminacji wyłoniło przebój, który musiał wygrać Eurowizję. Fenomenalne, przecież "po to wiążą słowo z dźwiękiem kompozytor i ten drugi"! Proponuję tym razem rozważyć, dlaczego to nie wypali w Polsce:
- taka forma wyborów reprezentanta jest dość kosztowna, nie jest to jeden koncert (zwykle w wykonaniu TVP odbębniony, nawet i w dzień powszedni, jeśli tak pechowo wypadną Walentynki), lecz cała seria, a to duża inwestycja, do tego angażująca profesjonalistów (koszta, koszta...);
- Niemcy zjednoczyli siły - telewizja publiczna w koprodukcji z prywatną?! W Polsce to na bank by nie przeszło! Dzięki tej współpracy powstał dobry, nowoczesny i emocjonujący casting, który cieszył się sporą oglądalnością, więc telewizje na pewno nie poniosły strat... Ale to nie byłby w żadnym wypadku argument dla TVP, żeby się zbratać z Polsatem lub TVNem, o nie;
- profesjonalny casting i to zarówno dla piosenkarzy, jak i dla muzyków, kompozytorów, tekściarzy? W Polsce po prostu - NIE DA SIĘ!
- tyle uwagi, czasu, organizacji poświęcić na wybór reprezentanta Eurowizji? To też coś niepolskiego, bo z drugiej strony AŻ tak nam nie zależy na dobrym starcie w tym konkursie...


Jak się to robi po włosku? Włochy uznaliśmy za interesującego uczestnika Eurowizji z tego powodu, że w ich powrocie do konkursu po ponad dziesięcioletniej przerwie, upatrujemy ostatecznego dowodu na to, że ranga ESC wzrosła, a jakość występów i prezentowanej tam muzyki jest jak najlepsza. Trudno mówić o tym, że Włosi po powrocie zawsze wybierają świetnego wykonawcę, za którego się nie wstydzą na Eurowizji, bo trudno nazwać drugi raz rutyną... Dotąd byli jednak (i są) bardzo okej, w swoich wejściach proponują muzykę niemodną (w pozytywnym sensie), specyficzną i bez wątpienia łatwą do zidentyfikowania jako włoska. Jakim kluczem kierują się przy wyborze reprezentanta? Ano, mają taki festiwal muzyczny w Sanremo i zwyczajnie wysyłają zwycięzcę tego festiwalu (ściślej: części dla debiutantów) lub (w tym roku) osobę wskazaną przez jury festiwalu, jako ta, której proponują wyjazd na Eurowizję. Skoro mają taki festiwal, jak Sanremo, byliby głupi, gdyby nie użyli go do wybrania wykonawcy na międzynarodowy konkurs. :) Czy to ma szansę powodzenia w Polsce? Otóż:
- mamy festiwal w Opolu i ten w Sopocie, więc czemu nie?
- ranga naszych festiwali może nie jest tak wybitna, ale z drugiej strony nikt nie będzie chyba bronił tych żałosnych preselekcji na klatce schodowej nowego budynku TVP (chociaż... może zwyczajnie nie wiemy o osobach emocjonalnie przywiązanych do tego konceptu?);
- to rozwiązanie jest tanie, otrzymujemy dwie pieczenie z jednego ognia;
- możliwe, że trzeba by trochę zmodyfikować formuły rodzimych festiwali, żeby przystawały do pełnienia funkcji preselekcji do Eurowizji (to wymaga pracy, a więc NIE DA SIĘ);
- niektórzy uznają zapewne za krok do tyłu pozbycie się audiotele na rzecz powrotu fachowego jury...

Zainteresowaliśmy się także sytuacją w Finlandii, Rosji, niektórych krajach bałkańskich oraz wyborami reprezentanta w Gruzji, która przez kilka lat swoich występów zawsze nas pozytywnie zaskakiwała. Notka wyszła już jednak strasznie długa, a ich metody nie były jakieś strasznie odkrywcze. Na życzenie możemy dodać drugą część naszych (jałowych - wobec polskiego wycofania się z konkursu) rozważań. Jak widać koncepcje krajowych preselekcji są bardzo różne w różnych krajach, ale można odnieść wrażenie, że wszędzie telewizje mają lepsze pomysły niż TVP. To niewesołe wnioski. Tym razem z niecierpliwością czekamy na komentarze zawierające oryginalne pomysły na wybranie (hipotetycznego) reprezentanta Polski na Eurowizję. :) Może jest jakiś kraj, który przeoczyliśmy, a w którym wyboru dokonuje się naprawdę awangardowo? A może ktoś ma jakiś błyskotliwy pomysł - z głowy, czyli z niczego?

Fratrzy Σ i Ж

sobota, 24 marca 2012

Żeby nie być gołosłownym...

Przygotowując dwie wcześniejsze notki, zrobiliśmy niejaki research aktualnych głosów na temat Eurowizji. I chociaż jestem za tym, aby polecać do poczytania tylko dobre teksty (w trosce o czystość dyskursu), chciałbym zaprezentować jeden strasznie zły artykuł, na który udało nam się trafić. Zawiera chyba wszystkie możliwe i wypunktowane przez nas błędy w rozumowaniu i ocenie Eurowizji oraz polskiego w nią wkładu. I błędy rzeczowe oraz sporo arogancji. Jakby tego było mało - są tam też rażące błędy językowe (rekcja!), a nawet ortograficzne, przez co autor zupełnie traci wiarygodność. Na szczęście to tylko jakiś tam wpis na jakimś tam blogu ze stajni Newsweeka i prawie na pewno jest mało uczęszczany... Niestety przedstawione tam opinie nie są odosobnione i powtórzyły się w wielu miejscach. Oto ten tekst: KLIK! Może warto pokazać taki "materiał źródłowy"? Na szczęście można go minusować bez logowania się.

Frater Ж

piątek, 23 marca 2012

Stereotyp nr 4: Polska nie ma szans wygrać Eurowizji

To, że nasz kraj nie ma szans wygrać Eurowizji (i że z tego powodu nie warto festiwalu oglądać, emitować, a nawet brać w nim udziału) to bardzo często powtarzany slogan. Myślę, że sto razy bardziej prawdziwe jest przekonanie o tym, że Polska nie ma szans wygrać Euro, ale z tego powodu nikt nie wątpi w sens samej sportowej imprezy, prawda?

Co takiego zmusza dumny polski naród do kwestionowania racji bytu konkursu piosenki z powodu naszych licznych porażek?

Czy jest to poczucie, że wystawiliśmy najlepszego możliwego kandydata i wiara w powodzenie jego kompozycji? Na pewno NIE! Gdybyśmy wierzyli, że nasi reprezentanci, wysyłani od dobrych dziesięciu lat na Eurowizję byli wspaniali, ale z powodu jakiegoś zapewne spisku nie zostali docenieni i dlatego zajmowali hurtowo ostatnie miejsca, to nasze podstawy do wiary, że w tym konkursie nie mamy szans byłyby przynajmniej merytoryczne. W takie bajki nie wierzę nawet ja, chociaż otwarcie przyznaję, że uwielbiam ten konkurs. Polacy lecą sobie w kulki i wysyłają złe piosenki - o czym była wcześniejsza notka.

Teraz przyjrzyjmy się prawdziwym powodom, które w głowach Polaków racjonalizują nasze niepowodzenia:

1. "Nikt w Europie nas nie lubi, więc nikt na nas nie głosuje, bo głosowanie jest polityczne". To jawna bzdura. Niby za co mają nas (jacyś oni) nie lubić? Co myśmy (im) takiego zrobili? Poprzednią Eurowizję wygrał Azerbejdżan - to jest "nielubiany" kraj. Nie "lubi" go chociażby Armenia, która wycofała się z tegorocznego konkursu w atmosferze skandalu politycznego. A kto w Europie "lubi" Niemców? Nie chce mi się nawet wymieniać tych różnych stereotypowych i krzywdzących powodów, dla których wiele narodów nie lubi naszych zachodnich sąsiadów... I oni jednak, kiedy wystawili dobrą piosenkę, dali radę wygrać Eurowizję. Może się powtórzę: gdyby to "lubienie" miało tak ogromny wpływ na wyniki konkursu, to co roku wygrywałaby Rosja, jako kraj o największej ilości "przyjaciół", a zapewniam, że tak nie jest. Eurowizję wygrywały już różne kraje, przegrywały różne kraje i mało który naród interpretuje powodzenie lub niepowodzenie przez pryzmat spisków, nieuzasadnionych sympatii, niezbadanych animozji. No, chyba, że jesteśmy tak nielubiani za gwałt na wszystkich dziewięciu muzach naraz, jakim bywają występy naszych demokratycznie wybranych reprezentantów.


2. "Nasze kompozycje nie trafiają w eurowizyjny, kiczowaty gust". Tak, tak - bo my Polacy, potomkowie Sarmatów mamy szalenie wysublimowane podniebienia muzyczne, no i jesteśmy hiper-awangardzistami; właśnie na przekór Europie i całemu światu produkujemy tylko wspaniałą muzykę, a nie jakąś popową sieczkę, która by się przyjęła na tym debilnym konkursie... Pozostawię to bez komentarza, żeby nie ironizować zanadto pod adresem narodowców i to takich, którym udało się uniknąć wysłuchania naszych eurowizyjnych propozycji z pięciu ostatnich lat, bo zgaduję, że chyba tylko oni mogą głosić podobne opinie.

3. "W Polsce nie ma dobrych piosenkarzy, nie ma kogo wysłać, dlatego się dobrze nie prezentujemy na Eurowizji". To wersja pogodzonych z losem, bez syndromu wyparcia artystycznego zakalca, który zdarza nam się wysłać na konkurs. Czy naprawdę w prawie czterdziestomilionowym narodzie nie znajdzie się zdolny piosenkarz, kompozytor i tekściarz? Czy naprawdę osoby, które głoszą taki pogląd są w stanie z ręką na sercu powiedzieć: "nie słucham i nie kupuję płyt polskich zespołów, bo są strasznie złe"? Czy naprawdę nie szkoda było TVP przez te lata wydawać pieniędzy na organizowanie preselekcji, przygotowań do występu oraz wyjazdu na konkurs naszego słabego reprezentanta, skoro można było niedużym wysiłkiem poszukać kogoś lepszego, kto grałby coś lepszego? Widocznie - szkoda było, ponieważ w tym roku TVP tych wszystkich niezrozumiałych zabiegów nie wykona.

4. "Konkurs nie cieszy się w Polsce popularnością, w Europie też nie, jest jakiś dziwny, marginalny i trudno powiedzieć o nim cokolwiek pewnego, dlatego trudno przewidzieć kto wygra, no i w ogóle - jest to wszystko bez sensu". Bełkotliwe wyjaśnienie tego całego bałaganu, pełne niedomówień i niezrozumienia zagadnienia. Eurowizja w dzień transmisji na żywo gromadzi przed telewizorami 20-25% widzów w Polsce. W Europie zaś mówi się o renesansie tego konkursu. Konkurs ma swoje zasady, prawa i tendencje, ale jest wciąż żywy i zaskakujący. Tę opinię współdzielą jedynie ci, którzy nie mieli cierpliwości, żeby choć raz w życiu obejrzeć cały eurowizyjny koncert.


Za polskie porażki w futbolu zwykliśmy - chyba słusznie - winić PZPN. Należy sobie uzmysłowić, że tę samą rolę na eurowizyjnej niwie odgrywa TVP. Może to telewizja robi coś nie tak? Może nie należy winić za niepowodzenia wszystkich wokoło, ale szukać problemu w sobie? Może należy coś zmienić w podejściu do konkursu, w sposobie wybierania polskiego reprezentanta? Może? Może w takim razie nie wszystko jeszcze stracone?

Frater Ж

niedziela, 18 marca 2012

Krótki kurs historii Polski (na Eurowizji)

W tejże notce postanowiłem subiektywnie i złośliwie streścić historię polskich startów na Eurowizji.
Na początku było słowo, a później dzielimy ją na trzy okresy:

1. Faza: nie mamy się czego wstydzić.
To były piękne lata... mocny debiut Edyty Górniak w 1994 roku (drugie miejsce), potem już niższe, ale wciąż przyzwoite noty takich artystów jak Justyna Steczkowska (1995), Kasia Kowalska (1996), Anna Maria Jopek (1997). Może potęgą nie byliśmy, ale powodów do wstydu też jakoś nie dostrzegam. Warto zwrócić uwagę na fakt, iż wszystkie wyżej wymienione artystki zostały wybrane przez specjalną komisję, która oceniała dotychczasowy dorobek piosenkarek i na jego podstawie dokonywała wyboru. Mało demokratyczne, ale całkiem skuteczne. No, może jeszcze Sixteen (vel Seventeen) z 1998 trzymało klasę - słuchało się tego na wakacjach...

2. Faza: Mietku, cóżeś nam uczynił?
W 1999 roku naszym reprezentantem w ESC został Mietek Szcześniak. Tym razem komisja inkwizytorów muzycznych pomyliła się całkowicie. Piosenka zajęła w finale 18. miejsce, co, w myśl ówczesnego regulaminu, poskutkowało odsunięciem Polski od konkursu w następnym roku. Nudne piosenki jednak nie znudziły ministerstwa niemądrych kroków, które postanowiło wysłać na konkurs w 2001 roku mrożącego krew w żyłach Piaska. Piasek na finałach wysypał się całkowicie. Na piosenkę nikt nie zwrócił uwagi, ponieważ oczy jurorów i telewidzów zostały przykute przez strój artysty. Wizerunek Piaska stał się jedynym sukcesem polskich piosenkarzy w tej smutnej fazie naszego uczestnictwa w ESC - uhonorowano go nagrodą Barbary Dex dla najgorzej ubranego uczestnika Eurowizji. W 2002 roku Barbara odpuściła naszym artystom, ponieważ zostali w domu dokładnie z tych samych przyczyn, co w roku 2000.

3. Faza: czkawka demokratyczna.
Lata 2003 - 2011 to okres lepszych lub (zdecydowanie częściej) gorszych wyborów, w których głos decydujący (a od 2009 roku jedyny głos) mieli telewidzowie. Wystartowaliśmy całkiem nieźle - Ich Troje z piosenką "Keine Grenzen" wylądowało na pozycji siódmej w finale ESC. Możemy różnie oceniać estetyczną wartość bazarkowej wersji "Imagine", ale ostatecznie jest to drugi wynik Polski na tym konkursie. Rok później reprezentował nas utwór Blue Cafe pt. "Love Song". Piosenka nie była na tyle zła, żeby nie wyjść z półfinału, ale już na samym finale furory nie zrobiła (Tatiana Okupnik próbowała nadrobić prześwitującą kiecką, ale spójrzmy prawdzie w oczy... ta kiepska piosenka i tak rozpalała zmysły o wiele bardziej niż wdzięki wokalistki). Warto tutaj przypomnieć, że Blue Cafe niestety pokonało w Krajowych Eliminacjach bardzo obiecujący duet Sistars. Gdyby telewidzowie mieli nieco mniej biesiadny gust, nasze szanse na scenie finałowej wzrosłyby wielokrotnie.
Lata 2005 - 2006 to czas klęsk lokalnych gwiazdorów. Najpierw Ivan i Delfin przybliżali Europejczykom folklor polskich wesel, następnie Ich Troje próbowało bezskutecznie powtórzyć sukces sprzed paru lat. Piosenki kiepskie, artyści tacy sobie, ale przynajmniej wydali kilka płyt i znajdziemy o nich wzmiankę na wikipedii dłuższą niż trzy zdania. Nie da się tego samego powiedzieć o naszych kolejnych reprezentantach, bowiem od 2007 roku nadciągnął okres Czarnej Dupy (nasi reprezentanci - no dobra, coś tam nagrali, ale nawet z Chomika nikt nie chce tego ściągać).
I tak: The Jet Set próbuje przekonać Europę, że Polska to drugi Bronx, na szczęście bezskutecznie. Potem Isis Gee z okazji dwunastolecia premiery Titanica prezentuje swoją wersję "My heart will go on". Jurorzy dostrzegają niesamowity odcień skóry artystki - efekt wielogodzinnych sesji na solarium, który zapewnia Isis wyjście z półfinału. W finale utwór zajmuje honorowe, przedostatnie miejsce. W 2009 roku polskich telewidzów uwodzą popłuczyny po Titanicu w postaci nijakiej piosenki anonimowej Lidii Kopani. Miłą odmianą dla ucha jest występ Marcina Mrozińskiego z 2010 roku, który miksuje Rybaka (zwycięzcę wcześniejszego ESC) z "Halką" Moniuszki - efekt: kupa. Ale przynajmniej nie wypadła ona spod śruby Titanicowi. Na szczęście polska publiczność orientuje się, że to była zbyt ryzykowna decyzja i postanawia ponownie zatopić nasze szanse w konkursie, wysyłając na finał w 2011 roku bezpłciowy hicior rodem z podlaskich dyskotek - piosenkę Magdaleny Tul. Trafiony, zatopiony! W 2012 roku wcale nie wypływamy z portu.

Wnioski z tej notki posłużą nam przy kolejnym obalaniu kolejnego stereotypu. Mitu o tym, że Polska nie ma szans wygrać Eurowizji.

Frater Σ

czwartek, 15 marca 2012

Dowód wprost i wspak

Przytoczę dziś z życia wziętą historyjkę, która przydarzyła się nam niedawno, a która udowadnia, że Eurowizja jest bardzo ważnym wydarzeniem europejskim. Poznaliśmy Amerykanina, który przyjechał do Polski na dłużej w bardzo kulturalnych zamiarach: żeby pośredniczyć w zakładaniu czasopisma literackiego, przybliżającego Polakom młodych amerykańskich poetów, a Amerykanom młodych polskich zdolnych. Spotkaliśmy się w większym gronie, więc nawiązała się również rozmowa o naszym obecnym problemie z Eurowizją (żaliliśmy się na ten temat naszej koleżance). Amerykanin był bardzo ciekawy, bo dużo słyszał o tym konkursie i był nieźle zorientowany, ponieważ - chociażby - od razu skojarzył, jaka to estetyka. Ale, kiedy usłyszał, jak ktoś skwitował tę sprawę mówiąc, że trudno, jesteśmy obecnie zaściankiem, bo my nie jesteśmy w konkursie, a przecież nawet na Białorusi będą mieli transmisję, to nie załapał aluzji... Okazało się, że nasz amerykański znajomy, osoba wykształcona, znająca - teoretycznie - europejskie realia, a nawet środkowoeuropejskie, wyspecjalizowana w poezji Miłosza... nie wie, że na Białorusi panuje ostatni reżim w Europie. Uświadomiliśmy mu oczywiście, że nasi sąsiedzi mają niejakie kłopoty z demokracją i był tym bardzo przejęty. Zdaję sobie sprawę, że mowa tu o Amerykaninie (a wiadomo, jak u nich jest z wiedzą geograficzną), w dodatku o jednym (ten mógł być wyjątkowo słaby z geografii), ale mowa też o dwóch ważnych faktach związanych z Europą. I w porównaniu - okazuje się, że wiedza o konkursie Eurowizji jest poza Starym Kontynentem bardziej powszechna niż wiedza o kłopotliwym ustroju politycznym Białorusi. CBDU i voila!

Frater Ж

poniedziałek, 12 marca 2012

Bardzo ważki pomysł


Do tych kilku krajów, które w tym roku postanowiły zrezygnować z udziału w Eurowizji dołączyła w zeszłym tygodniu Armenia. Jej powody wystąpienia z piosenkowej rywalizacji są poważniejsze od polskich (o co nie było trudno) - polityczne; Armenia nigdy nie miała dobrych stosunków z Azerbejdżanem, tegorocznym gospodarzem konkursu. Pod koniec lutego w Azerbejdżanie został zastrzelony ormiański żołnierz i to wydarzenie wywołało społeczne naciski, by podarować sobie udział w konkursie.

Można szanować tę decyzję, można uważać ją za błąd, jednak z pewnością trzeba przyznać, że dysfunkcyjne stosunki międzynarodowe to poważny powód, żeby nie brać udziału w niepoważnym festiwalu. Jednak ormiańska telewizja wycofała się bardzo późno, właściwie niedługo przed konkursem, kiedy rozlosowane były już numery startowe wykonawców w półfinałach. Ich rezygnacja złamała regulamin i wierzę, że sprawiła kłopot Europejskiej Unii Nadawców, dlatego EBU będzie się domagało zapłacenia kary od tego nadawcy.

I to właśnie spowodowało zaświtanie w mojej głowie szatańskiego pomysłu: a gdyby tak Polska zdecydowała się (bardzo szlachetnie) zastąpić Armenię w konkursie? To by było win-win. :) A nawet win-win-win! Armenia nie płaciłaby kary, Polska by wystartowała (no i my, fani mielibyśmy transmisję - juhu!), a organizatorzy ESC nie mieliby tyle pracy przy reorganizowaniu wszystkiego z powodu rezygnacji uczestnika, ot zastąpiliby jednego drugim - nic wielkiego. ;P

To taka piękna idea! Niech idzie w świat. Jeszcze - teoretycznie - wszystko da się odkręcić.
Bo praktycznie... to już gorzej. TVP nigdy nie przyzna się do popełnionego wcześniej błędu, ramówka na koniec maja już pewnie jest na mur beton ustalona, to właściwie niemożliwe (nie w tym kraju), żebyśmy tak szybko wybrali reprezentanta no i najważniejsze: ktoś tam w zarządzie telewizji, jakiś siny smutas, wyraźnie nienawidzi tego konkursu i będzie na bank robił wszystko, żeby zniknął on z fal telewizji oraz ze świadomości widzów... Cóż, pomarzyć zawsze warto. ;)

Tak strasznie byśmy chcieli trafić z adresem naszego bloga na stronę OGAE! Może po tym konsruktywnym wpisie nam się uda.

Frater Ж

piątek, 9 marca 2012

Babuszki zbierajut dziengi na cerkiewku

Wczoraj i dziś dużo się mówiło o Eurowizji w polskich mediach (ale nie w TVP - oni udawali, że nic nie zaszło). Oczywiście z powodu Buranowskich Babuszek, które wygrały rosyjskie preselekcje do konkursu i pojadą reprezentować Rosję w Baku. Starsze panie w ludowych strojach pokonały 19 innych (młodszych) wykonawców, w tym Dimę Biłana, którego na wschodzie się kocha do szaleństwa. Do tego rozczuliły wszytkich mówiąc, że pieniądze zarobione dzięki konkursowi zamierzają przeznaczyć na budowę cerkwi w swojej rodzinnej wiosce. ♥ Odnieśliśmy nawet wrażenie, że więcej uwagi media poświęciły teraz Babuszkom niż w grudniu decyzji o wycofaniu się Polski z udziału w konkursie. W komentarzach do sukcesu uroczych piosenkarek wielu internautów pisało, że chętnie wyślą SMSa z głosem na Rosję albo, że pierwszy raz w życiu obejrzą konkurs, bo - ich zdaniem - wreszcie jest po co. Jak wiemy, nie dość, że nie wyślą, to jeszcze guzik pooglądają. Słabo poinformowany jest ten nasz naród... Zwłaszcza gdy mowa o sytuacji, w której robi się go w balona.

Dla tych czytelników, którzy weszli na bloga za pomocą jednego z linków zamieszczonych pod którymś z tekstów o Babuszkach, chcielibyśmy umieścić tu oświadczenie: na Eurowizji było w ostatnich latach więcej takich fajnych, uroczych, śmiesznych występów. Szkoda, że nie oglądaliście.

Przestańmy udawać, że Eurowizja jest passé. Passé jest nasza telewizja publiczna, cała organizacja publicznych mediów wraz z abonamentem, który sprawia wrażnie, że można go zapłacić, ale nie trzeba. Zwłaszcza, że częściej wybierane przez rodaków jest to drugie rozwiązanie, jako rodzaj kary za to, że nie satysfakcjonuje ich ramówka. Ta sytuacja (w miniaturze) prowadzi do zachowań w stylu psa ogrodnika, opisanych już wcześniej i opinii w rodzaju: "transmisja Eurowizji mi zwisa, nie oglądam tego chłamu, ale jeśli pytacie mnie o zdanie, to jestem przeciwko, niech nie leci". Nikogo nic nie obchodzi, nikt nie czuje się odpowiedzialny za pielęgnowanie pozytywnych wartości. Jak mamy zamiar kultywować istniejące i tworzyć nowe tradycję, skoro tak chętnie pod byle pretekstem odpuszczamy sobie to, co wymaga odrobiny wysiłku i do tego bardzo chętnie odwracamy się tyłem do współobywateli? Czy naprawdę zagwarantowana przez demokrację możliwość wybrania niedbalstwa jest dla nas tak atrakcyjna?

Chcielibyśmy przy tej okazji kategorycznie podkreślić, że passé jest także brak postawy prospołecznej, odwrót od tworzenia wspólnoty obywateli, niedostateczna informacja publiczna...
No i że w ogóle lepiej jest być dobrym niż złym.

Frater Ж

środa, 7 marca 2012

Stereotyp nr 3: Piosenki na Eurowizji są beznadziejne - nie wiadomo, kto takiego chłamu słucha

Żeby podważyć ten stereotyp wystarczy posłuchać, jakie piosenki prezentowano i prezentuje się na Eurowizji. Proste? :) Wierzę, że one same najlepiej się bronią. Przynajmniej niektóre…

Historia konkursu sięga 1956 roku. Od tamtej pory przez konkurs przewinęły się takie piosenki jak "Nel blu dipinto di blu" (czyli "Volare") i "Piove" ("Ciao, ciao bambina") Domenico Modugno, "Poupée de cire, poupée de son" France Gall, "Puppet on a String" Sandie Shaw, "Waterloo" Abby czy "Save your Kisses for me" Brotherhood of Man. Niezbyt odkrywcze… ale udowadnia, że w konkursie przez lata startowały międzynarodowe hity.

Dzisiaj też wiele krajów wystawia swoich najlepszych wykonawców oraz poświęca wiele uwagi, czasu i pieniędzy wyborowi najlepszej piosenki. Wiem, że nie znamy tego z naszego podwórka, ale słaba kondycja i rezultaty polskich preselekcji nie rzutują w moich oczach na jakość całego festiwalu. Do tego, Eurowizja chyba coś znaczy, skoro pomogła wypromować w ostatnich latach Alexandra Rybaka czy Lenę. Ich piosenki naprawdę były obecne w radiu (sam się dziwiłem, kiedy je słyszałem, bo przecież to piosenki z Eurowizji, sic!), a ich płyty były obecne w polskich sklepach, premiera drugiej płyty Leny była jeszcze niadawno dyskutowana na portalach muzycznych. Młodych wykonawców wsparała marka Eurowizji, dzięki której w Polsce w ogóle ich poznaliśmy. I jeszcze, wracając do wielkich piosenkarzy, Wielka Brytania - dajmy na to - wystawia w tym roku do konkursu Engelberta Humperdincka. :D Jest wokół tego potężne poruszenie i sporo beki, bo to artysta vintage (jeżeli można tak eufemistycznie nazwać 75-latka) , ale bezsprzecznie: nazwisko pierwszej próby.


Trudno jest udowadniać innym, że coś może się podobać, bo w jakiejś tam swojej klasie jest dobre. Podobno o gustach się nie dyskutuje. ;P Mogę jednak śmiało bronić tego, że piosenki eurowizyjne są podczas każdego konkursu niesłychanie zróżnicowane pod względem stylu i gatunku. Widuje się, owszem, na Eurowizji występy takie jak ten Svetlany Lobody z 2009 roku*. Mimowolnie wymieniłem ten tytuł, który stanowi dla mnie biegun kiczu. Jest to typowa piosenka pop, "la la la" i "umca umca" w stylu naśladującym to, co dziś modne w Ameryce i puszczane w MTV - do tego występ sceniczny… no, po prostu w choreografii, która nie mieści się w głowie; ze steampunkowymi pretorianami (polecam - nie zobaczysz, nie uwierzysz). Powtórzę się może: kiczu i żenady, a także przeciętniactwa szczypta co roku się na konkursie zdarzy. Ale na Eurowizję, odkąd ją oglądam, przyjechali też dwukrotnie przebojowi mołdawianie Zdob si Zdub - nie znałbym tego zespołu, gdyby nie Eurowizja i wiele bym stracił. Można na Eurowizji usłyszeć niezły fiński heavymetal (jak się zdarzyło w 2008 roku), włoski jazz (zeszłoroczny występ Raphaela Gualazzi), można zachwycić się kabareciarzami z Bośni (niezapomniana Laka z 2008), estońskim słowikiem (Urban Symphony A.D. 2009), usłyszeć przyjemne etniczne dźwięki, różne języki, różne trendy z całej Europy. Można, jeśli da się szansę konkursowi i się go obejrzy.

Założę się, że wielu moich znajomych (tych snobów, którzy pukają się w głowę, bo w ogóle wypowiadam się w kwestii tak bardzo niewartej obrony jak transmisja Eurowizji) nie jest świadomych, że finał konkursu w Helsinkach w 2007 roku uświetnił występ Apocalyptiki. Jakież by było zdumienie tych spośród nich, którzy są fanami metalu, gdyby przyłapali się na tym, że podoba im się coś podczas konkursu Eurowizji! :) Marzyłbym, żeby zobaczyć ich miny...

Frater Σ

* wszystko do obejrzenia na youtubie, wystarczy chcieć kliknąć

poniedziałek, 5 marca 2012

Czarne chmury

Na stronie polskiego OGAE pojawił się tekst zawierający wyjaśnienia TVP skierowane do KRRiT na temat wystąpienia Polski z tegorocznej rywalizacji w ESC. Po przeczytaniu człowiek ma ochotę dodać do tego zbioru skrótów także "WTF", chociaż artykuł nie zawiera rażących błędów ortograficznych... Link TUTAJ.

Pierwszym oficjalnym powodem, dla którego Polska nie wystąpi w tym roku w konkursie Eurowizji, a Polacy nie zobaczą transmisji festiwalu z Baku na swoich szklanych ekranach, było to, że nasza telewizja nie ma na to pieniędzy. W 2012 roku ważniejszym wydatkiem w budżecie TVP jest zapewnienie transmiji z Euro oraz transmisja letnich Igrzysk Olimpijskich. Wikipedia donosi, że Europejska Unia Nadawców wciąż prowadzi negocjacje z TVP, żeby Polska wycofała się z decyzji o rezygnacji i oferuje pomoc przy realizacji różnych transmisji oraz niższe opłaty za udział w ESC. Niestety, wydaje się, że oferta organizatorów nie przekona naszych do zmiany postanowienia.

W wyjaśnieniu wystosowanym do KRRiT znajdują się nowe powody, dla których nie wystąpimy. Budzą one lęk... że nasza pauza w konkursie potrwa dłużej niż ten jeden rok. Jest tam o polskim szeregu porażek, o rzekomym rozczarowaniu rodaków konkursem, o tym - o czym było tutaj w ubiegłej notce - że formuła festiwalu jest nam coraz bardziej obca. Najbardziej dziwi, że w ocenie ekspertów z TVP nie potrzebujemy Eurowizji, bo i bez niej mamy w mediach peeełno światowej myzyki (?!) i że ranga konkursu spadła ostatnio poniżej oczekiwań TVP (?!). W skrócie w argumentacji za rezygnacją królują: pielęgnacja biedamocarstwowości i narodowej dumy w połączeniu z uznaniem klęski, że od dziś Polacy nie będą wiedzieli, co to festiwal i co słychać w Europie, a to wszystko z powodu samozadowolenia TVP. Europejska muzyka u nas jest, coć jej nie słychać, a ranga konkursu spada, mimo że rośnie. Wyborne!

Kiełkuje we mnie niepokój o przyszłość i rozgoryczenie, bo jeszcze w 1996 roku ten konkurs był tak ważny, że w zapowiedzi polskiego wejścia (tzw. pocztówce) wystąpił urzędujący prezydent naszego kraju, a dziś jest tak mało ważny, że aż zbędny. Do tego razem z pozostałymi fratrami (Σ, Ø i Ń) doszliśmy do niezbitego przekonania, że brak transmisji tegorocznej Eurowizji jest niezgodny z Ustawą o Radiofonii i Telewizji. Ściślej mówiąc z jej rozdziałem 3. w Art. 20 b. Przynajmniej w interpretacji, jakiej się uczy na studiach dziennikarskich. Tak sobie teraz siedzimy i mamy tę interpretację na myśli i wysyłamy pod adresem TVP nienawistne fluidy.


Frater Ж (obrazki - pierwszy: Frater Ń, dwa kolejne: też Ж)