Trzeba przyznać, że faktycznie rozkład punktów z danych krajów wyglądał dziwnie podobnie co roku, aż do finału w Oslo (2010r.). Wtedy to zmieniono zasady dobierania półfinalistów. Ale nawet przed zmianami nie zdarzało się, by reprezentant danego kraju wygrał dwa razy pod rząd (bardzo rzadko i dawno temu). Równie rzadko zwycięzca swój sukces zawdzięczał maksymalnym notom (12 pkt), raczej decydowały noty średnie (6 - 10 punktów). Poza tym, gdyby stereotypowa logika była faktycznie skuteczna, co roku państwem wygrywającym zostawałaby Rosja mająca największe mniejszości narodowe wśród sąsiadów (głosujące w sposób zdyscyplinowany) i kulturowo postrzegana w wielu byłych republikach ZSRR jako wieczny sojusznik. Tymczasem Rosja wygrała Eurowizję tylko raz (2009 r.). Jak na mój gust - trochę wydumany problem, raczej racjonalizacja naszych niepowodzeń.
Jednakże skargi dotarły do wielkich bosów Eurowizji i efekt był taki, że w 2010 r. reguły głosowania zostały zmienione. Zmiana polegała na takim podziale na półfinały, by rozbić tradycyjne pary sojuszniczo - przyjacielskie. Przykładowo: Grecja i Cypr (wielcy przyjaciele eurowizyjni) zostali umieszczeni w osobnych koszykach. W efekcie obywatele tych krajów nie mogli na siebie wzajemnie głosować.
Druga duża zmiana polegała na wprowadzeniu (zarówno na etapie półfinałowym, jak też finałowym) głosu jury. Na ostateczny wynik składały się głosy jury oraz telewidzów w stosunku 50:50. Jaki był efekt tych zmian? Moim zdaniem znakomity. Już w 2010 roku wygrała świetna piosenka Niemców, którzy czekali na swój sukces 40 lat, a przez ostatnie 10 lat zupełnie grzali ławy, zdobywając ostatnie miejsca. A w zeszłym roku po laury chwycili Azerowie. Faktycznie, bardzo popularny i szczególnie kochany przez Europejczyków naród.
Wnioski... mit obalony.
Frater Σ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz